Na
każdym kroku człowiek natyka się na jakieś zakazy. W większości ma to
nawet jakiś sens. Bo zakazu ruchu, czy pływania wpław i po pijaku w
Wiśle nie neguję. Czasem jednak trafiam na tak idiotyczne zakazy, że
zastanawiam się, czy projektujący je byli na LSD, czy po prostu są z
nich niezłe urwisy. Na ten przykład na bramie Parku Dreszera (foto
załączam), można dowiedzieć się, że w parku panuje zakaz wysypywania
śmieci, jazdy samochodem i palenia ognisk. Odnotować też warto, że
zakazuje się przeprowadzania eksplozji. Czy wyróżnienie tych, a nie
innych zakazanych czynności wynika z faktu, że w innych parkach można
spokojnie trenować zawracanie na ręcznym, detonować bomby i pozbywać się
starych wersalek? Czy może pomysłodawca uznał, że jak tego nie zakaże,
to zwolennicy teorii o 40 dziewicach w nagrodę, zaczną się przenosić do
raju w niewielkim parku na górnym Mokotowie? Całe szczęście, że
przeczytałem to w porę, bo już szedłem ze starym telewizorem, żeby go
wyrzucić w krzaki, ale jak zakaz to zakaz, pójdę nad jeziorko
czerniakowskie, tam zakazu wyrzucania śmieci nie ma, więc pewnie nikt
się nie pogniewa.
By być konsekwentnym powinno się zakazać
również: kopania okopów, sikania w rabatki, lądowania maszynami
latającymi oraz wypasania kóz. Zakaz wprowadzania psów popieram i
rozumiem. W rzeczonym parku można posadzić zad bez obaw, że trafi się na
dowody działania psiego metabolizmu. Co prawda o kotach pomysłodawcy
się nie zająknęli, ale to pewnie dlatego, że kocie lobby jest niezwykle
silne. A poza tym zakazywanie czegokolwiek kotu ma tyle sensu co
przekonywanie Jarosława, by nie mówił o Smoleńsku. Dziwi mnie jednak
dobór pozostałych. Czy to wyraz przekonania, że ludzie to skończeni
idioci i jeśli się im wyraźnie nie zakaże, to zaczną masowo urządzać
koncerty na trąbkach (zakazane), rozpalą ogniska gdzie się da (nie
wolno!), a na koniec wykąpią się w fontannie (won!)? A propos fontanny,
gołębie na zakaz kąpieli srają i się te obrzydliwe latające szczury
kąpią. A może to przekonanie, że naród ciemny i jak się paluchem nie
pokaże, to nie można wymagać, żeby ludzie sami z siebie zachowywali się
rozumnie.
Inny uroczy zakaz znalazłem w Parku Łazienkowskim.
„Zabrania się przebywania w parku w czasie huraganów”. Serio! To na
wypadek gdyby ktoś miał ochotę na spacer i nie zauważył, że wokół niego
zaczynają latać wyrwane z korzeniami drzewa. Nigdzie niestety nie jest
napisane, czy na wypadek eksplozji nuklearnej można się na spacer udać,
czy to raczej też zakazane. I to takie kwiatki w Polsce. Bo na przykład w
Hameryce, to trzeba napisać dokładnie, co można, a czego nie można
robić, bo to naród idiotów, którzy jak sobie zrobią krzywdę, to jeszcze
odszkodowanie za to dostaną.
Legendarna kobieta, która ustawiła tempomat
w samochodzie kempingowym, wstała zza kierownicy i poszła parzyć kawę,
do dziś może wieść żywot szczęśliwej kretynki milionerki. Tam system
wręcz premiuje kretynów. Poparzyłeś się gorącą kawą trzymaną między
nogami? No problem, here you are wysokie odszkodowanie, bo przecież nie
mogłeś nawet suspect, że kawa jest hot! Ale moda ma to do siebie, że
migruje zza oceanu i już wkrótce możemy mieć na każdym produkcie
ostrzeżenia typu: „uwaga, niniejsza gorąca czekolada jest gorąca, a poza
tym nie służy do rzucania, wbijania gwoździ i akupresury”.
Ja się tylko pytam, czy lepiej jest idiotów nagradzać za bycie idiotami, czy może karaż, a przez to edukować?
Jak ktoś wpadnie na pomysł, żeby włożyć dwa gwoździe do kontaktu i cudem przeżyje, to nie dawać mu odszkodowania od producenta kontaktów i firmy przesyłającej prąd, tylko dowalić mu karę za bezdenną głupotę. Nie każmy producenta strzelby, tylko dlatego, że ktoś postanowił naocznie sprawdzić dlaczego nie strzela i oderwało mu pół twarzy. Ludzie po to mają wyobraźnię, żeby jej używać, a jak nie potrafią to powinni ponosić konsekwencje. To, że coś nie jest zakazane, nie znaczy, że jest dozwolone. Nie wiesz? Nie potrafisz sam rozstrzygnąć, czy można wjechać konno do supermarketu albo nurkować w oczyszczalni ścieków? Nurtuje cię pytanie, czy można onanizować się jadąc metrem? Spytaj kogoś, kto nie jest totalnym kretynem. Może warto pomyśleć nad infolinią? Ileż nagród Darwina udałoby się nie przyznać!
Jak ktoś wpadnie na pomysł, żeby włożyć dwa gwoździe do kontaktu i cudem przeżyje, to nie dawać mu odszkodowania od producenta kontaktów i firmy przesyłającej prąd, tylko dowalić mu karę za bezdenną głupotę. Nie każmy producenta strzelby, tylko dlatego, że ktoś postanowił naocznie sprawdzić dlaczego nie strzela i oderwało mu pół twarzy. Ludzie po to mają wyobraźnię, żeby jej używać, a jak nie potrafią to powinni ponosić konsekwencje. To, że coś nie jest zakazane, nie znaczy, że jest dozwolone. Nie wiesz? Nie potrafisz sam rozstrzygnąć, czy można wjechać konno do supermarketu albo nurkować w oczyszczalni ścieków? Nurtuje cię pytanie, czy można onanizować się jadąc metrem? Spytaj kogoś, kto nie jest totalnym kretynem. Może warto pomyśleć nad infolinią? Ileż nagród Darwina udałoby się nie przyznać!
Z
drugiej jednakże strony, są sytuacje, gdzie coś powinno być jasno
zakazane, a nie jest. Na przykład w programach publicystycznych w
których zapraszani są politycy, występuje zupełny brak zakazu
pierdolenia od rzeczy. Dziennikarz patrzy w oczy polityka, a ten mówi
takie herezje, że każdy zdrowo myślący człowiek miałby ochotę wstać i
wysprzęglić mu w ryja. A dziennikarz? Nic, słucha, zadaje pytania, nie
protestuje jak słyszy, że zadłużenie państwa jutro wzrośnie do 564
sekstyliardów, chyba, że wybierze się partię opozycyjną, wtedy spadnie
do 16 zł. Że notoryczny pirat drogowy jest za wprowadzaniem większych
kar za łamanie przepisów, a cudzołożnik nakłania do moralnej odnowy.
Nikt nie protestuje jak polityk mówi, że nazwanie kogoś agentem, świnią,
kłamcą i kutafonem, to semantyczne nadużycie. Że można mieć „prawo” w
nazwie partii i jednocześnie nie uznawać wyroków sądów. Albo, że można
nabijać się z przeciwnika politycznego, że tylko facet bez prawa jazdy
może chcieć więcej fotoradarów, a później samemu je wprowadzać. I nikt
nie widzi sprzeczności w tym, że ktoś chce mi zabierać coraz więcej i
tłumaczy, że to dla mojego dobra.
Gdyby
taki zakaz rozszerzyć, można dojść do pomysłu, do którego przekonuję od
lat. Podatku od głupoty. Założyłeś się ze szwagrem po pijaku, że
odrąbiesz sobie palec siekierą? Dzień dobry, pokryje pan koszt
przyszycia palca, oraz uiści 1000 zł dodatkowo za głupotę. Zachciało ci
się wpłacać pieniądze do Amber Gold bez czytania umowy i spędzenia 15
minut w Internecie w celu zweryfikowania firmy? 1000 zł z głupotę. A
może kupiłeś sobie dopalacza i zacząłeś sikać w kolorze indygo i o mało
się nie przekręciłeś? Oto rachunek za pobyt w szpitalu i bonus, który z
pewnością skłoni cię do przemyśleń. Myślę, że budżet od razu stanąłby na
nogi i nie trzeba by było instalować 500 fotoradarów w krzakach. A
jakiż potok mamony płynąłby z sejmu! Myślę, że w 3 lata wyszlibyśmy na
plus z długiem publicznym, a potem już tylko sobie dogadzali, aż
stopniowo wpływy z podatku zaczęłyby maleć, bo ludzie zaczęliby używać
głowy nie tylko do noszenia czapki. I od razu samokrytyka – oj sam bym
nieraz zapłacił, oj tak… Ot, żeby nie szukać daleko – choćby za pomysł,
że 8 piw nie wpłynie na możliwość przeskoczenia 2 metrowego płotu i
udanego lądowania na śliskim chodniku. Dzień dobry, oprócz kosztów
składania łokcia i angażowania dziadka Izydora do transportu do
szpitala, soczysta opłata na rzecz państwa. To pierwszy podatek, który
płacilibyśmy naprawdę dla samych siebie!
Na koniec jeszcze jeden zakaz, tym razem rodem zza morza, czyli Wielkiej Brytanii. Ogólnie zakazuje się przebywania topless w pracy. Dotyczy to oczywiście sprzedawczyń sklepowych, a nie tancerek go-go. Jednak od tej surowej reguły istnieje wyjątek. W Liverpoolu prawo do paradowania topless przysługuje… sprzedawczyniom w sklepie z tropikalnymi rybkami. I całe szczęście! Miłego tygodnia.
Na koniec jeszcze jeden zakaz, tym razem rodem zza morza, czyli Wielkiej Brytanii. Ogólnie zakazuje się przebywania topless w pracy. Dotyczy to oczywiście sprzedawczyń sklepowych, a nie tancerek go-go. Jednak od tej surowej reguły istnieje wyjątek. W Liverpoolu prawo do paradowania topless przysługuje… sprzedawczyniom w sklepie z tropikalnymi rybkami. I całe szczęście! Miłego tygodnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz