poniedziałek, 21 stycznia 2013

Zakazuje się idiotyzmów!

Na każdym kroku człowiek natyka się na jakieś zakazy. W większości ma to nawet jakiś sens. Bo zakazu ruchu, czy pływania wpław i po pijaku w Wiśle nie neguję. Czasem jednak trafiam na tak idiotyczne zakazy, że zastanawiam się, czy projektujący je byli na LSD, czy po prostu są z nich niezłe urwisy. Na ten przykład na bramie Parku Dreszera (foto załączam), można dowiedzieć się, że w parku panuje zakaz wysypywania śmieci, jazdy samochodem i palenia ognisk. Odnotować też warto, że zakazuje się przeprowadzania eksplozji. Czy wyróżnienie tych, a nie innych zakazanych czynności wynika z faktu, że w innych parkach można spokojnie trenować zawracanie na ręcznym, detonować bomby i pozbywać się starych wersalek? Czy może pomysłodawca uznał, że jak tego nie zakaże, to zwolennicy teorii o 40 dziewicach w nagrodę, zaczną się przenosić do raju w niewielkim parku na górnym Mokotowie? Całe szczęście, że przeczytałem to w porę, bo już szedłem ze starym telewizorem, żeby go wyrzucić w krzaki, ale jak zakaz to zakaz, pójdę nad jeziorko czerniakowskie, tam zakazu wyrzucania śmieci nie ma, więc pewnie nikt się nie pogniewa.

By być konsekwentnym powinno się zakazać również: kopania okopów, sikania w rabatki, lądowania maszynami latającymi oraz wypasania kóz. Zakaz wprowadzania psów popieram i rozumiem. W rzeczonym parku można posadzić zad bez obaw, że trafi się na dowody działania psiego metabolizmu. Co prawda o kotach pomysłodawcy się nie zająknęli, ale to pewnie dlatego, że kocie lobby jest niezwykle silne. A poza tym zakazywanie czegokolwiek kotu ma tyle sensu co przekonywanie Jarosława, by nie mówił o Smoleńsku. Dziwi mnie jednak dobór pozostałych. Czy to wyraz przekonania, że ludzie to skończeni idioci i jeśli się im wyraźnie nie zakaże, to zaczną masowo urządzać koncerty na trąbkach (zakazane), rozpalą ogniska gdzie się da (nie wolno!), a na koniec wykąpią się w fontannie (won!)? A propos fontanny, gołębie na zakaz kąpieli srają i się te obrzydliwe latające szczury kąpią. A może to przekonanie, że naród ciemny i jak się paluchem nie pokaże, to nie można wymagać, żeby ludzie sami z siebie zachowywali się rozumnie. 
Inny uroczy zakaz znalazłem w Parku Łazienkowskim. „Zabrania się przebywania w parku w czasie huraganów”. Serio! To na wypadek gdyby ktoś miał ochotę na spacer i nie zauważył, że wokół niego zaczynają latać wyrwane z korzeniami drzewa. Nigdzie niestety nie jest napisane, czy na wypadek eksplozji nuklearnej można się na spacer udać, czy to raczej też zakazane. I to takie kwiatki w Polsce. Bo na przykład w Hameryce, to trzeba napisać dokładnie, co można, a czego nie można robić, bo to naród idiotów, którzy jak sobie zrobią krzywdę, to jeszcze odszkodowanie za to dostaną. 
Legendarna kobieta, która ustawiła tempomat w samochodzie kempingowym, wstała zza kierownicy i poszła parzyć kawę, do dziś może wieść żywot szczęśliwej kretynki milionerki. Tam system wręcz premiuje kretynów. Poparzyłeś się gorącą kawą trzymaną między nogami? No problem, here you are wysokie odszkodowanie, bo przecież nie mogłeś nawet suspect, że kawa jest hot! Ale moda ma to do siebie, że migruje zza oceanu i już wkrótce możemy mieć na każdym produkcie ostrzeżenia typu: „uwaga, niniejsza gorąca czekolada jest gorąca, a poza tym nie służy do rzucania, wbijania gwoździ i akupresury”.

Ja się tylko pytam, czy lepiej jest idiotów nagradzać za bycie idiotami, czy może karaż, a przez to edukować?
Jak ktoś wpadnie na pomysł, żeby włożyć dwa gwoździe do kontaktu i cudem przeżyje, to nie dawać mu odszkodowania od producenta kontaktów i firmy przesyłającej prąd, tylko dowalić mu karę za bezdenną głupotę. Nie każmy producenta strzelby, tylko dlatego, że ktoś postanowił naocznie sprawdzić dlaczego nie strzela  i oderwało mu pół twarzy. Ludzie po to mają wyobraźnię, żeby jej używać, a jak nie potrafią to powinni ponosić konsekwencje. To, że coś nie jest zakazane, nie znaczy, że jest dozwolone. Nie wiesz? Nie potrafisz sam rozstrzygnąć, czy można wjechać konno do supermarketu albo nurkować w oczyszczalni ścieków? Nurtuje cię pytanie, czy można onanizować się jadąc metrem? Spytaj kogoś, kto nie jest totalnym kretynem. Może warto pomyśleć nad infolinią? Ileż nagród Darwina udałoby się nie przyznać!


Z drugiej jednakże strony, są sytuacje, gdzie coś powinno być jasno zakazane, a nie jest. Na przykład w programach publicystycznych w których zapraszani są politycy, występuje zupełny brak zakazu pierdolenia od rzeczy. Dziennikarz patrzy w oczy polityka, a ten mówi takie herezje, że każdy zdrowo myślący człowiek miałby ochotę wstać i wysprzęglić mu w ryja. A dziennikarz? Nic, słucha, zadaje pytania, nie protestuje jak słyszy, że zadłużenie państwa jutro wzrośnie do 564 sekstyliardów, chyba, że wybierze się partię opozycyjną, wtedy spadnie do 16 zł. Że notoryczny pirat drogowy jest za wprowadzaniem większych kar za łamanie przepisów, a cudzołożnik nakłania do moralnej odnowy. Nikt nie protestuje jak polityk mówi, że nazwanie kogoś agentem, świnią, kłamcą i kutafonem, to semantyczne nadużycie. Że można mieć „prawo” w nazwie partii i jednocześnie nie uznawać wyroków sądów. Albo, że można nabijać się z przeciwnika politycznego, że tylko facet bez prawa jazdy może chcieć więcej fotoradarów, a później samemu je wprowadzać. I nikt nie widzi sprzeczności w tym, że ktoś chce mi zabierać coraz więcej i tłumaczy, że to dla mojego dobra.

Gdyby taki zakaz rozszerzyć, można dojść do pomysłu, do którego przekonuję od lat. Podatku od głupoty. Założyłeś się ze szwagrem po pijaku, że odrąbiesz sobie palec siekierą? Dzień dobry, pokryje pan koszt przyszycia palca, oraz uiści 1000 zł dodatkowo za głupotę. Zachciało ci się wpłacać pieniądze do Amber Gold bez czytania umowy i spędzenia 15 minut w Internecie w celu zweryfikowania firmy? 1000 zł z głupotę. A może kupiłeś sobie dopalacza i zacząłeś sikać w kolorze indygo i o mało się nie przekręciłeś? Oto rachunek za pobyt w szpitalu i bonus, który z pewnością skłoni cię do przemyśleń. Myślę, że budżet od razu stanąłby na nogi i nie trzeba by było instalować 500 fotoradarów w krzakach. A jakiż potok mamony płynąłby z sejmu! Myślę, że w 3 lata wyszlibyśmy na plus z długiem publicznym, a potem już tylko sobie dogadzali, aż stopniowo wpływy z podatku zaczęłyby maleć, bo ludzie zaczęliby używać głowy nie tylko do noszenia czapki. I od razu samokrytyka – oj sam bym nieraz zapłacił, oj tak… Ot, żeby nie szukać daleko – choćby za pomysł, że 8 piw nie wpłynie na możliwość przeskoczenia 2 metrowego płotu i udanego lądowania na śliskim chodniku. Dzień dobry, oprócz kosztów składania łokcia i angażowania dziadka Izydora do transportu do szpitala, soczysta opłata na rzecz państwa. To pierwszy podatek, który płacilibyśmy naprawdę dla samych siebie!

Na koniec jeszcze jeden zakaz, tym razem rodem zza morza, czyli Wielkiej Brytanii. Ogólnie zakazuje się przebywania topless w pracy. Dotyczy to oczywiście sprzedawczyń sklepowych, a nie tancerek go-go. Jednak od tej surowej reguły istnieje wyjątek. W Liverpoolu prawo do paradowania topless przysługuje… sprzedawczyniom w sklepie z tropikalnymi rybkami. I całe szczęście! Miłego tygodnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz