czwartek, 25 lipca 2013


Gdybym miał wymienić najbardziej polską z polskich cech, to od razu powiedziałbym „wkurwizm”. Ten piękny przymiot sprawia, że wkurwiamy się w zasadzie na wszystko. Jesteśmy przewrażliwieni na własnym punkcie bardziej niż czarny Żyd-schizofrenik z manią prześladowczą na zlocie neonazistów. Gdy tylko w jakimś filmie ktoś nas przedstawi nie tak jak o sobie myślimy, uruchamiamy MSZ, ambasadę, prasę, telewizję i komisję śledczą, by broń boże nikt w świecie nie pomyślał, że Polak może być zdrajcą, szpiegiem, czy wegetarianinem. Można mnożyć przykłady, od świętego oburzenia na trzecioligowy film „Enigma”, gdzie Polak nie był bohaterskim szyfrantem, przez niemiecki serial o polskich antysemitach, skończywszy na reklamie media markt, która sugerowała, że jakaś czarna owca z piastowskiego rodu kradnie. Choć zasadniczo większość świata od Australii po Islandię ma nas w dupie, my indyczymy się jak źli, jak tylko ktoś o nas niepochlebnie. To raz. 
Dwa, że jak się ogląda kablówkę, to nie sposób nie zauważyć, że opanowała nas mania gotowania. Masterszefy w 3 edycjach, gotuj z tym i tamtym, kuchenne rewolucje i ugotowani sugeruje mi, że zamiast schabowego z ziemniarami i kapuchą, powinienem serwować w domu tilapię w sosie bukszpanowym z przegrzebkami. Czuję się więc jak parweniusz i jak przychodzą goście to panikuję, wyrzucam do śmieci niedopieczone ragout z kurczaka w sosie z albatrosa, bo śmierdzi mi kocim truchłem i zamawiam sushi, przez co nie tylko okazuję swoje obycie w świecie (nawet ryż jem pałeczkami), ale i swój statut społeczny, bo jakbym był biedny to by była grana pizza w promocji. Tyle, że programy kulinarne mają jedną zasadniczą wadę. Magda Gessler każdą restaurację chce przerobić na królestwo ziemniaka i pyry w dekoracji śródziemnomorskiej. I jakaż to rewolucja? To jedynie posłanie do fryzjera, manikiurzystki i stylistki baby z warzywniaka, która i tak jak nie będzie widać, będzie mówiła „kuźwa” i tęskniła za tanim piwem w puszce za 1.99. Prawdziwą rewolucję proponuję poniżej. 
Zanim jednak przedstawię swój przełomowy pomysł, jeszcze słowo trzecie, o związku polityki z naszym życiem. Generalnie sprawy tak się mają, że im ciężej pracujemy, tym kraj jest w gorszej sytuacji budżetowej. Narzekanie na klasę polityczną w Polsce przypomina jednak czepianie się gościa z zespołem tourette’a , że przeklina. Bez sensu. A propos, wierszyk: „Na górze róże, na dole gnój, chciałbym nie mieć tourette’a, pizda, kurwa, chuj”. I tyle w temacie, tylko proszę mi jeszcze wytłumaczyć, jak minister finansów, mający 4873 doradców, podsekretarzy, ekspertów, specjalistów i kierowników ds. robienia kawy i ksero, może pierdolnąć się w prognozach budżetowych o 40%? To tak jakbym ja, zarabiając powiedzmy 4.000 zł na rękę, założył, że jakimś fartem zarobię 5.600 zł i nagle w połowie miesiąca siadł obok żony i powiedział: „Kochanie, no cóż, jeśli nie wygramy w totka, to ten budżet się nie domknie”. Małżonka spojrzałaby zdziwiona i pewnie zastanawiała się, jak to jest, że nie pomyliłem się o 40 zł, ani nawet o 100, ale o 1.600. Znak to, że jakiś niedorobiony jestem i następny budżet planuje ona. A tu proszę, najważniejszą sprawą w sejmie nie jest przeszacowanie o kilkadziesiąt miliardów wpływów do budżetu, tylko sprawa tego, kto ma interes w naszym krajowym bankructwie i dlaczego Rosja…

http://d.naszemiasto.pl/k/r/ed/33/4fec316bb3221_o.jpg
I na koniec, wątek nr 4, czyli po co media nam ryją banię gorzej jak wóda (o czym śpiewają Bracia Figo Fagot). Nagrodę główną otrzymuje Superak, za zamieszczenie symulacji komputerowej, jakby wyglądała mała Madzia, gdyby jej mama nie wykonała „hop o podłogę, dziecko kurwa bęc”. Przyznam, że nawet wychowanemu na serii „mortal combat”, pornosach z Jenną Jameson i piśmie „Zły”, degeneratowi nie przyszłoby to do głowy. Nawet jeśli słuchałby non stop zespołu „The rotten Christ” i miał nad łóżkiem plakat Nergala.
Zbiorowa nagroda dla wszystkich mediów za histerię dotyczącą „Royal Baby”. Brawo dla Williama, że nie strzela ślepakami i Kate za poród, bo to osiągnięcie dla nich ważne i wzruszające. Ale dla nas?!? Gdyby Anna Grodzka rodziła to może, ale że urodził się książę, który być może obejmie tron kiedy już będę miał sztuczną szczękę i siostra w szpitalu będzie mi podawała basen? No, super.
Ostatnie marudzenie w temacie katolickich oszołomów. Co  jakiś czas jakiś ksiądz przygłup publikuje indeks dzieł zakazanych. A, że niemodne jest już oficjalnie potępione przez Watykan dzieło o Harrym Potterze, to szukamy głębiej, wszak szatan przebiegły jest i zatruwać chce nasze umysły od maleńkości. Mamy więc Hello Kitty (Hell-o-kitty), muzykę rockową i czarodziejki z księżyca, a ostatnio żółwie ninja. Bo one niby ze złem walczą, ale tak naprawdę od Jezusa odciągają. I debata w mediach, czy to tak jest, czy może nie. Ja sugeruję ciepłe kąpiele, mniej onanizowania się i napar z rumianku.

Po tym przydługim wstępie przechodzę do meritum. Połączywszy wszystkie powyższe wątki, wpadłem na pomysł otworzenia własnej restauracji pod nazwą „Strefa Gazy”.  Znajdzie się w niej wszystko, co może wywoływać u nas zdrowy wkurw i zapewnić tematy do rozważań. Na wejściu trzeba będzie przejść przez posterunek graniczny pilnowany przez izraelskiego żołnierza o rosyjskich korzeniach, który szczegółowo wypyta nas o cel podróży, wyznanie i stosunek do holokaustu, a później zaprosi do środka. A tam, dla każdego coś miłego. Będzie więc oczywiście sala „Hezbollah”, gdzie serwować będą potrawy „ostrzał z moździerza”, „wojna sześciodniowa”, oraz drinki „Wybuchowy Ahmed”, „Giń psie niewierny” oraz „72 dziewice”. Potrawy podawać będzie obwieszony trotylem Arab, który przed zapłaceniem rachunku stać będzie obok stolika trzymając zapalnik i modląc się pod nosem z oczami wzniesionymi w niebo. Nie przewiduję niskich napiwków. Będzie też nasza swojska sala „Smoleńska”, a w menu obowiązkowa „Kaczka w buraczkach i sosie z borowików”, pikantny, ale lekko słodki „To był zamach” i drink „Trotyl”, który będzie można śmiało powiedzieć „bombowy”. Podawać będą kelnerki w nadpalonych fartuszkach stewardess, a w każdej godzinie po 8 minutach będzie rozlegać się z głośników „Pull-up, pull-up, terrain ahead”.  Nad kilkoma innymi salami jeszcze pracuję („Mama Madzi”, „Na zakrystii” i „Lotnisko w Modlinie), ale sami rozumiecie, sprawa nie będzie tania, więc zainteresowanym na priv prześlę numer konta do wpłat. Pomożecie?

P.S. Podziękowanie dla Katolika, Buddysty i Agnostyka, w których towarzystwie powstał ten pomysł, oraz dla M.D. z którym kiedyś godzinami omawiałem ideę zarabiania na religii smoleńskiej i produkcji smoleńsko-dewocjonaliów.

wtorek, 4 czerwca 2013

Dziwki, koks i lasery

Od średniowiecza, uparci stróżowie moralności próbują walczyć z prostytucją. Ma to tyle sensu co obrażanie się na prawo powszechnego ciążenia, zasadę zachowania pędu, czy komisję Macierewicza. Faceci już tak mają, że na kurwy niektórzy chadzają. I tak przez wieki wieków aż po dziejów kres. Co mądrzejsi włodarze zalegalizowali działalność cór Koryntu i wydzielili im dzielnice czerwonych latarni. Narody ciemne i zabobonne walczą z wiadomym skutkiem z tą hydrą przebrzydłą, choć nawet pośród najświętszych ze świętych co i rusz dochodzi do głosu chuć występna. Hipokryzja jednak nie zna śmieszności ani wstydu. Teraz na tapecie jest biedny Wojciech Fibak, który kontaktował panny chcące, ze chcącymi dżentelmenami.
Oburzenie święte, oczy pałające potępieniem i wypieki na policzkach wystąpiły u naczelnych moralistów. Sutener, dziwkarz, zdrajca - wołają i gdybyśmy żyli w szczęśliwym wieku XV na stos by biednego tenisistę posłali. A jeśli pani chce pana poznać i w rejs pojechać świadomie, a pan nie chce w dyskotece za spódniczką się uganiać, tylko z polecenia kontakt dostać, to gdzie jest tu zło i występek? Wszak skalanych nierządem pieniędzy za to nie brał!


My Polacy już tak mamy, że się ciągle obrażamy. Niejaka posłanka Szczypińska urażona się poczuła, że najbardziej sweetaśny satanista RP – Nergal, na koncercie podarł książkę, którą Biblią nazwał. I krytykował, że księga to zakłamana i fałszywa. I znów krucjata do sądów ruszyła, zbierać zaczęto chrust pod stosik dla bluźniercy przeznaczony. I znaczenia nie miało, że na koncercie rzeczonym posłanka nie była. Że samego darcia nie widziała. Grunt, że poczuła, że jej uczucia religijne zostały obrażone. Jednak najlepszy komentarz wydusił z siebie samozwańczy przewodniczący komitetu obrony przed sektami, pan Nowak. Wyrok uniewinniający Nergala, w jego światłym mniemaniu, sprawił, że Pan Bóg poczuł się zawiedziony. Nie wiem skąd wie, może z Bogiem rozmawia…


Idąc tropem państwa obrażalskich, chciałbym, by sąd polski, powszechny, a najlepiej boski, osądził Nepal. Czymże zawiniło mi to niewielkie górskie państwo? O, nielicho mnie obraziło. Słyszałem wszak już w dzieciństwie, że „W pewnym mieście w Himalajach, słoń powiesił się na jajach”. A tego już płazem nie puszczę, bo obraża moje uczucia, moją skromną inteligencję i pamięć moich przodków. Nie będzie mi jakiś słoń na jajach się wieszał!

Zresztą jakby dobrze posłuchać, to powodów do obrazy nie brakuje. Wystarczy posłuchać, a w ostateczności podsłuchać. Podsłuchują podobno wszystkich, więc najlepiej na spotkaniach wyciągać baterię z komórki, a samą komórkę wrzucać do beczki ze smołą, zamykać i zatapiać na dnie Bałtyku. Szydło wyszło w USA, ojczyźnie wolności. W czasie dyskusji o zamachach w Bostonie, agent Smith (wszyscy tak się nazywają), bąknął, że jeden z radykalnych wyznawców pokojowej religii islamu, przed rytualnym „Allach akbar jebut”, rozmawiał przez telefon.

I rozmowa ta została zarejestrowana. Jak to spytacie? A srakto. Wszystko nagrywają, przeszukuję, obczajają i nie znasz dnia ani godziny, gdy po ciebie przyjdą. USA, ojczyzna wolności, buduje właśnie największy na świecie pendrive, na którym wszystkie te informacje będą zbierane, zapisywane i analizowane. Co też mówię, już są! Więc każda fota wujka Władka z gołą dupą, każdy pijacki wpis na fb i każda rozmowa o wyższości śledzia nad baklawą gdzieś będą krążyły. I na co to wszystko? Przecież apokalipsa już czeka za rogiem!


Pewnie pomyślicie, że żartuję… Ależ nie. Zombie, pod ziemią, niczym zarodki w azocie czekają na swoją kolej. A jak się już zacznie, to lepiej mieć plan ucieczki i przetrwania. I wszystkie te technologie, satelity i drony będą równie przydatne co iphone na pustyni Gobi. Przed śmiercią będziemy sobie mogli strzelić sweet focię. Wczoraj na ten przykład wraz z kumplem byliśmy na basenie. Po zasłużonym relaksie wracamy do pachnącego jeszcze nowością luksusowego samochodu. Takiego, co to nawet kluczyka nie trzeba z kieszeni wyjmować, co on sam rozpoznaje, że się chce wsiąść i co prawda jeszcze drzwi nie otwiera, ale już odblokowuje. Tyle, że pilot, mający więcej mocy obliczeniowej co komputery na pierwszej misji Apollo, stwierdził, że z jakiś metafizycznych przyczyn nie pozwoli nam wejść do środka. I trwały tańce wokół samochodu minut kilkanaście, zanim zmienił zdanie. A gdy już posadziliśmy zady na miękkiej skórze wyprofilowanych siedzeń, kolejne modlitwy przebłagalne musieliśmy zanosić, bo kurestwo nie chciało odpalić. I gdy ja klikałem pilotem, a kumpel szukał telefonu do assistance, oczyma wyobraźni widziałem hordy nadciągających zombie. Tiaaa.. technika nas kiedyś srodze może zawieść…

P.S. A propos zombie – nie mogę nie polecić dzieła jakie powstało na blogu zombieapokalipsa.blog.pl.
Po pierwsze dlatego, że jest to moje długo oczekiwane dziecko, a po drugie, że jak już się zacznie, znajomość losów Suchego i bandy będzie warunkiem koniecznym do przyjęcia do mojego oddziału ocaleńców. Czytajcie zatem i komentujcie,  a będzie Wam udzielona pomoc.

Sztukarysowania.pl


piątek, 31 maja 2013

Państwo niechaj klęka do miecza...

 Polska ojczyzna nasza, ojczyzna krasnych dziewek, zimnej wódy i skarpet wkładanych do sandałów jest krajem pięknym. I piszę to bez przekąsu. Wystarczy udać się kilkanaście kilometrów za stolicę, by zaznać uroków prawdziwej głuszy. Bagien, uroczysk, rzek i lasów dostatek. A jak się dobrze trafi, to nawet człowiek nie wpadnie w dzikie wysypisko i nogi w stary telewizor nie włoży. Można też czas spędzać w kilkunastu miejscach w mieście, gdzie jest tak europejsko, że nawet obrzyna nie trzeba ze sobą nosić ani gazu pieprzowego w kieszeni spoconą ręką ściskać. A już amatorzy wysokiego pulsu mogą ryzykować wspinaczkę na Orlą Perć w klapkach, nurkować w Bałtyku szlakiem zatopionych bomb chemicznych czy skakać na spadochronie po kielichu. Słowem kraj nasz do życia jest całkiem udany i jak ktoś się uprze to może nawet być tu szczęśliwy.













Do czego jednak potomkowie Lecha (tego od Czecha i Rusa) nie mają szczęścia to Państwo. Jak spojrzeć okiem chłodnym to wychodzi, że ktoś nam obiecuje pannę piękną, zgrabną i pracowitą, a dostajemy gderliwą starą pijaczkę z obwisłymi cyckami. Inaczej mówiąc, żebym nie był o seksizm posądzonym, zamiast George’a Clooney’a zjawia się hydraulik Marian z petem w zębach, prezentujący klękając pod zlewem… Chyba wiadomo do czego zmierzam… Politycy cisną nas coraz to nowymi podatkami, opłatami, pańszczyznami, datkami i obowiązkami, a to wszystko dla naszego dobra. Wychodzi na to, że ponad połowę kasy oddajemy na drogi jak z Etiopii, służbę zdrowia z Białorusi i biurokrację jak za najlepszych czasów Hugo Chaveza. I oczywiście nic się nie da. Bo kryzys, bo zły prezydent, bo korupcja, bo żydomasoński spisek. A, że w Czechach się da? Że po Słowenii autostrady wiodą i nie pękając po roku? Tematów do narzekań więcej niż hipotez zespołu Macierewicza.












A Polak narzekać lubi. Tyle, że wynika z tego tyle, co ze wspomnianych hipotez Antka Łobuziaka. Jest jednak na to rada. Nie trzeba zaraz opuszczać kraju nad Wisłą, zwłaszcza, że nie wszystkie narody cenią sobie naszą ułańską fantazję w podejściu do przepisów i obyczajów. Norweg nie zrozumie wylewnego buziaka na pożegnanie, Niemiec strapi się widząc, że wjeżdżamy pod prąd, bo akurat nic nie jedzie, a Japończykowi surowa ryba w gardle stanie jak zobaczy, że ognisko w parku narodowym rozpalamy. Ech, większość narodów, których przedstawiciele wcześniej zeszli z drzew dziwować się będzie naszą finezją. Zamiast tedy walczyć z ich zupełnym brakiem wyobraźni, walczmy z Państwem na własnym podwórku i takimi kartami jakie mamy. Fiskusa oszwabić to nie sromota, a zasługa. Dochody ukryć – przedsiębiorczość. Na tacę nie dawać – rozsądek. I znów piszę to zupełnie serio.
Po latach patrzenia jak w trzy kubki gra ze mną Państwo i wciska mi bezczelnie, że będzie lepiej, postanowiłem sam zadbać o swoją emeryturę. Szara strefa moi państwo to jedyne sensowne rozwiązanie. Tak gdzie się nie da uciec od Państwa, tam nie ma sensu próbować. Grzecznie VAT płacić przy kupnie telewizora. Ale tam gdzie można, to wręcz trzeba. Lewa benzyna od sąsiada? Jeśli ręczy, że oktanów ma tyle ile mieć powinna – lej panie do baku do pełna. Lewa faktura za „doradztwo gospodarcze”? Koszta powiększone, zysk mniejszy, to i podatek mniej dotkliwy. A z zaufanym kompanem za zaoszczędzone pieniądze można iść na dobrą kolację. Aparat Państwowy u nas tak działa, jak ślepy goryl z nerwicą i z kijem bejsbolowym machający na oślep. Jak ktoś czujności nie wykaże to i w ryj zarobi. Ale kto biegły w szybkich unikach, ten Państwo to może kiwać jak Leo Messi obrońców na polu karnym. Jak powiada irańskie przysłowie: „Oszukać złodzieja się bój, tylko jak złapie cię chuj”.













 
Czytałem kiedyś piękną metaforę, która świetnie oddaje mój stosunek do Państwa. Prawo, które to Państwo wymusza jest jak płot. Wąż się prześlizgnie, tygrys przeskoczy, a bydło się nie rozłazi. I sam sobie zadaję pytanie, czy skoro organa skarbowe w mojej kieszeni szukają zaskórniaków, a nie widzą w kieszeni Pana Kulczyka, to czy ja mam na to pozwolić? Skoro można wykończyć firmę niesłusznie naliczając VAT, a później nawet nie przeprosić (sprawa Kluski) to ja mam się do prawa stosować? Milionerem nie jestem, żeby dzwonić do szefa policji i mówić: „Stasiu, weź to załatw, bo oni się do mnie przypierdalają”, więc pozostaje pod płotem, cichutko się przeczołgać i swoje robić. I dopóki w kraju własnym czuć się będę jak potencjalny podejrzany, to lasy i łąki zielone będę miał w sercu, a przepisy w dupie.
 














Na koniec newsy aż dwa – po 6 latach od zamknięcia serwisu napisy.org sąd uznał, że jednak nic nie zrobili. Serwis nie działa, ale wygrał. Tylko co wygrał?
A po drugie prokuratura za nasze pieniądze wynajęła jasnowidza z Człuchowa do rozwiązywania najważniejszych spraw. Oczekuję, że w dalszej części będzie szeptucha z gór stołowych, egzorcysta i ksiądz Natanek. I powiedzcie mi, że się w tym kraju źle mieszka?

czwartek, 9 maja 2013

Polska - kraj niepoważny

Gdy ktoś złapany w łóżku z prostytutką krzyczy, że to nie tak jak wygląda, że to prowokacja, a kokaina na stoliku nocnym to talk, to patrzę na niego z politowaniem, bo jest niepoważny. Niestety w Polsce, niepoważność staje się cnotą, wchodząc na salony szybciej niż piwo w plastiku na wiejskiej popijawie. Niepoważni ludzie w niepoważnych mediach mówią nam takie rzeczy, które można skwitować tylko słowami poety: „Co pan raczysz pierdolić?”. Na ten przykład minister infrastruktury, znany zegarmistrz Slavio Nowak, tłumaczy, że wszystkie drogie zegarki jakie nosi są pożyczone. No kurwa, panie, to na poważnie? A domy, samochody i żony też sobie pożyczacie? O swingersach czytałem, ale żeby tak...
A może garniak pierwszorzędny na pańskim grzbiecie też z rentalu? I mam też łyknąć, że to, że firmy znajomych pańskich wygrywają przetargi rządowe, a pan z nimi na kolacje za grube dziesiątki złociszy chodzi, to ma być przypadek? Że związku nie ma? Panie, trochę przyzwoitości! To ja po to studia kończyłem, żeby mnie traktować jak mongolskiego koczownika po wylewie do mózgu?
 
Albo drugi mądry – niedawny bohater moich wpisów, arcybiskup „Actimelek” Głódź. Że chłopina wypić lubi, że kleryka po kiełbasę wysłać ma chęć, to rozumiem. Że w środku nocy grać mu każe na akordeonie, to akceptuję. Nawet że połaja, gdy kleryk wódżitsu rozlewa, to mu wybaczę. Ale jak z bonifikatą 99% bierze ziemię od miasta na „potrzeby kultu”, a później daniele na niech hoduje, to już kurwa przesada. Actimelku, ja z tobą chętnie kielicha strzelę, ale nie dymaj tak otwarcie państwa i swoich parafian, bo to niepoważne. Nomen omen właśnie brak powagi zarzucił Arcybiskup dziennikarzom, którzy spytali jakiż to kult daniele reprezentują? A może zamiast czcić Chrystusa, czy choćby Człowieka Konia, biskup zanosi modły nawet nie złotemu cielcu, ale danielowi? Ciekawa sprawa… A oto i obiekt kultu:

 

Niepoważnie też wygląda ok. 37% męskiej populacji stolicy. Spodnie rurki, łydki jak kurczaki, klatka zapadnięta, ale torebka płócienna, buciczki - jakieś baletki, włosy na oczy i rejbany. Co to kurwa ma być? Ja jestem tolerancyjny, sam noszę fryzurę jak małpa z buszu (dopóki mnie żona nie zmusi groźbami karalnymi bym udał się do fryzjera), ale są jakieś granice. Jeśli prawie połowa męskiej populacji wygląda jak ostatnie miejscy klowni, to coś tu nie gra. Pedały, ktoś powie. Metroseksualiści, z obrzydzeniem wszechpolaka syknie. Gdzież tam! Niech sobie nawet 10% mężczyzn będzie gejami. Niech 90% gejów chodzi tylko po Nowym Świecie i ulicy Foksal. To i tak wyjdzie, że większość z tych ciot to heretycy. Na miłość wszystkiego co męskie – nie dopuśćmy do tego, żeby to zniewieścienie się dalej rozlewało, bo skończymy w świecie, gdzie faceci będą sikać na siedząco. Co podobno postulują w Szwecji w ramach równouprawnienia. Jeszcze kobiety najdroższe zatęsknicie za silnym męskim ramieniem, jak złapiecie to chude ramionko i usłyszycie: „Nie tak mocno, bo nabijesz mi siniaka!”.
 
Na koniec zupełny szczyt niepoważności. I znów polityka. Od tygodni tłuką mi do głowy w mediach, że z jakiegoś powodu powinienem interesować się tym, czy jest kryzys w nowym stowarzyszeniu Europa Plus, czy nie ma. Czy Olek „Takakakieto” Kwaśniewski był dziabnięty, czy nie był. A co to ma za znaczenie? Niech mi ktoś wytłumaczy co zależy od tego czy Marek Siwiec zgodzi się z Rysiem Kaliszem, czy się nie zgodzi? Oczywiście nic. Za parę dni będzie to informacja równie bezsensowna jak spekulowanie przez tydzień, czy Premier zdymisjonuje ministra „Zarodka” Gowina. No i zdymisjonował. I co? I chujów sto. I oczywiście najgorętszy temat ostatnich 3 dni – mecenas Rogalski. Najpierw tuba Jarosława, teraz zmienił zdanie i mówi, że samolot nie spadł w wyniku wypuszczenia 400 miliardów metrów sześciennych helu, a tym bardziej nikt nie przeżył. Super, po prostu super.

 

Na koniec dykteryjka tak aktualna, że jeszcze się rusza.
Zajeżdżam samochodem dziś rano (godzina 5:55) do lasu. W środku oprócz mnie dwóch amatorów bezsensownego zrywania się wcześnie i biegania po leśnych duktach. Parkujemy, a tam proszę, samochód taxi stoi pod sosnami. A w środku na tylnym siedzeniu niewiasta jakaś (sądząc po fryzurze) intensywnie skacze góra-dół, góra-dół. I tak sobie pomyśleliśmy – warto dzień rozpocząć od ruchu. Nawet jeśli będzie to niepoważne…

środa, 27 marca 2013

Z Polski wyjechać, to przestać się dziwić.

Jeśli powiedzmy, nigdy nie jadłem małpiego móżdżku w restauracji, to jako człowiek posiadający kilka zwojów nerwowych więcej niż koń, wejdę ukradkiem w google i poszperam trochę jak się to robi. A jeśli krępuje mnie brak znajomości korzystania z kabiny prysznicowej w hotelu, to poproszę obsługę, żeby mi wytłumaczyła, uprzednio wdziawszy coś na siebie, by nie zostać posądzony o próbę molestowania seksualnego. Tym bardziej zdziwił mnie więc obrazek na jaki natknąłem w jednym z włoskich hoteli. Po dniu szusowania na stokach schodzę do hotelowej sauny, przepisowo owinięty ręcznikiem. Pod ręcznikiem, przepisowo jestem w stroju Adama (tego z raju, nie mojego szwagra, żeby nie było, że chodzę w jego rzeczach do sauny). Otwieram drzwi i owiewa mnie gorące powietrze zapowiadające relaks i obfite wydzielanie potu. I nagle spotyka mnie nielicha niespodzianka. W środku siedzi 8 osób odzianych w stroje kąpielowe. Część na ręcznikach, część mokrym dupskiem opiętym w neopren, mocząc ławki. I oczywiście dyskusja na cały głos o tym kogo boli kostka, czyj kot ma czyraka i standardowo jak to Heniek wczoraj się spił i lał z balkonu. Później wychodzą z sauny i unikając spłukania zimną wodą część wyszła do strefy relaksu. W celu uniknięcia bliższych kontaktów z rodakami znad Wisły musiałem zmienić godziny wizyt w nazywanym nieco na wyrost hotelowym spa. Niosąc kaganek oświaty, dla fanów gumowych kąpielówek – schemat poniżej:



 Nie sposób jednak nie zadać pytania, czy ciemna masa nie mogłaby czasem dokonać niebywałej pracy umysłowej i sprawdzić zasady korzystania z sauny? Ja rozumiem, że darmowe skipasy (promocja ski-free week) ściągają w Dolomity turkmenbaszów z Grójca i szachów Krotoszyna, ale na wszystkie świętości, jak nie wiecie, to pytajcie.
Nie był to jednak koniec moich przygód z przedstawicielami elity polskich rentierów branży rolno-spożywczej. Wszystkich przebił niejaki łodzianin, który wyprostowany i z miną światowca chodził po spa w spodenkach sportowych-piłkarskich, oraz czarnej opasce uciskowej na łydce, przypominającej wielką podkolanówkę. Nasunęło mi to pomysł, żeby następnym razem wejść do sauny w trykocie, żabocie, albo minimalistycznie – zupełnie nago, tylko z maską konia na głowie. Poddałem się, kiedy uwagę zwróciła mi kobieta, która chwilę wcześniej referowała w saunie koleżance problemy z torbielą, czy innym kurestwem. Stwierdziła, że powinienem być cicho, bo mój szept może zbudzić śpiącą obok koleżankę. Zaniemówiłem. Cienia satysfakcji dostarczył mi dopiero widok jak następnego dnia podczas kolacji, idzie kuśtykając, po skręceniu na nartach nogi. Ogólnie rzecz biorąc, Polacy w hotelu wystawiali dość liche świadectwo znajomości zasad savoir vivre’u (nie wspominam o zaczepianiu kelnerek, traktowaniu z góry recepcjonisty itd.).


Polska jest w Europie tym, czym nasza reprezentacja w piłce nożnej. Ze smutkiem należy stwierdzić, że to opóźnione dziecko wśród dzieci normalnych. Jako Europejczyk wracałem z Włoch spokojnie prowadząc samochód przy użyciu tempomatu w celu redukcji spalania. Zmieniałem pas, żeby przepuścić mistrzów kierownicy w oplach zafirach, sam wyprzedzałem rodzinne melepety sunące niespiesznie prawym pasem. Tak było przez Włochy, Austrię, Niemcy, znowu Austrię i Czechy. Sielanka skończyła się po przejechaniu granicy RP. Zmysły wyostrzyły mi się jak lampartowi przed skokiem na gazelę. Wszak wszędzie mógł czaić się patrol polujący z suszarką na moje punkty karne i ciężko zarobione pieniądze. Co chwila modulowałem prędkość zwalniając czujnie przed fotoradarami i chyżo wciskając w podłogę pedał gazu po ich minięciu. Odebrawszy informację, że na katowickiej grasuje czerwona vectra z wideorejestratorem, każdy mijany samochód lustrowałem podejrzliwie, zwłaszcza jeżeli był koloru malinowego, czyli nie-wiadomo-czy-nie-czerwonego. Zbliżywszy się do skrętów w lewo lękliwie wypatrywałem ciągników, które w każdej chwili mogły wjechać mi na kurs kolizyjny i zmusić do sprawdzenia, czy moje hamulce podatne są na fading. Cudem dojechałem ze średnią prędkością zmniejszoną do wartości statku wycieczkowego po Wiśle. I zadałem sobie pytanie: czy tak się jeździ w Europie? Wolne żarty…


I jeszcze kwestia oznaczeń. Ja rozumiem, że znajomość topografii Polski jest niezbędna każdemu kto chce w towarzystwie uchodzić za człowieka renesansu. Ale dlaczego z Czech jadąc na katowicką nagle mam drogowskaz na Gliwice? Dlaczego będąc już w kraju nieoczekiwanie dowiaduję się, że nie jadę na Warszawę (dla niewtajemniczonych – stolicę), lecz na Korczowę. Przez cały odcinek do Piotrkowa zastanawiałem się na jaką cholerę mi informacja, że znajduję się na odcinku Gliwice-Korczowa. Jakiż jest sens tego podprogowego przekazu jaki stosuje wobec mnie Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad? Czy to nie odezwa, wezwanie: „Nie bądź lamusem, nie jedź do Warszawy! Korczowa czeka na Ciebie z otwartymi ramionami!”? Całe życie żyłem w nieświadomości istnienia Korczowy, ale łuski spadły mi z oczu. Byłem ślepy, a teraz widzę! Tylko sceptyczne spojrzenie mojej żony odwiodło mnie od tego by dać się porwać impulsowi i poświęcić 363 km na rozwikłanie tej frapującej zagadki. GDDKiA zatrzymała się jednak, by tak rzec, w pół drogi. Powinni dokonać rewolucyjnych zmian w oznakowaniu dróg. Banalną drogę na Kraków, można na przykład przemianować na „kierunek Miechów”. Zamiast na „Łódź”, kierować na „Poddębice”, a zamiast na „Białystok”, odsyłać na „Mońki”. Uciechy będzie co niemiara, a przy okazji człowiek odwiedzi wiele ciekawych lokalizacji!


A gdyby jednak miał problem ze zorientowaniem się, że właśnie przekroczył granicę kraju, gdzie mosty buduje się wzdłuż rzek, to pomocne będą stojące przy drodze reklamy. Setki formatów, kolorów, czcionek. Dowcipne niczym występy Abelarda Gizy, skrzące neonami jak Las Vegas, zniewalające prostotą bardziej niż mieszkania wyznawców minimalizmu! Dla każdego coś ciekawego. Co prawda by wyłowić z ich gąszczu pojedyncze sztuki trzeba zwolnić do 7 km/h, ale to niewielkie poświęcenie za możliwość obcowania z prawdziwą sztuką. Jak pusto i nudno wyglądałyby nasze drogi gdyby nie informacje o skupie europalet, producencie blachodachówki Sara i czyszczeniu szamb. Że też nasi sąsiedzi nie nauczyli się jeszcze jak złamać ponurą monotonię autostradowego pobocza? Uważam, że Polska może sta się światowym liderem w kwestii zagospodarowania wolnych obszarów okołodrogowych.


Na koniec perełka. Creme de la creme, faux pas i menage a trois, (z braku znajomości nie wypisuję innych francuskojęzycznych zwrotów), czyli wyznanie tygodnia.
Otóż w poruszającej rozmowie dotyczącej kondycji polskiego kina, niejaki aktor Karolak Tomasz, zdobył się na osobiste wyznanie. Przyznał mianowicie, że niektóre filmy, za udział w których wziął gażę, to mówiąc delikatnie szmiry. Ja bym mniej delikatnie powiedział, że to zawartości studzienek odpływowych lub też treść jelita grubego przeciętnego amerykańskiego czciciela McDonaldsa. Ale ad rem (kolejny zwrot w języku obcym!): pan aktor i właściciel teatru przyznał, że scenariuszy nie czyta przed udziałem w filmie. Stąd też nie wiedział, że film „Ciacho” i „Kac wawa” to dzieła o równej doniosłości co kolęda śpiewana przez człowieka z zaawansowanym zespołem Tourette’a (dla niewtajemniczonych – to ci, co raz na minutę  wrzucają w wypowiedź „Chuj! Kurwa!” i inne wulgaryzmy oraz rzucają przedmiotami, podrygując przytem). Stąd też, nasz polski David Craig nie wyczuł, że bierze udział kręceniu filmu dla rosomaków z porażeniem mózgowym. I samokrytycznie przyznaje, że powinien był wyczuć, a w filmie „Ciacho” zagrał, bo go przekonała charyzma reżysera Patryka Vegi (tego co ma fiksacje analne i uważa, że wyjmowanie z dupy różnych przedmiotów potrafi rozbawić do łez). I jak tu nie kochać tego kraju idiotyzmem płynącego? W Norwegii ten blog by nie powstał…

poniedziałek, 11 marca 2013

Granice śmieszności przekroczym

 Jeśli małpie uda się samodzielnie obrać banana, to ja małpie będę bił brawo. Jeśli jednak małpa siądzie w fotelu kierowcy i uruchomi silnik to ja powiem: „Uuu, małpa, nie szarżuj” i nie pozwolę jej prowadzić, bo jeszcze mi życie miłe. Tymczasem gość, który chce być premierem prawie 40 milionowego państwa chce mi zaimponować, że samodzielnie potrafi włączyć ustawiony na tablecie film. Innymi słowy, chce mi powiedzieć, że to, co potrafi zrobić Maciek z Klanu jest wyczynem intelektualnym, bo prezes nie jest z technologią za pan brat. Wszak konta w banku nie ma, kart kredytowych nie tyka, prawem jazdy gardzi, a tu nagle taki postęp. Samodzielnie film na tablecie uruchomić! Świat zatkało z wrażenia. Obciach? W kraju nad Wisłą to powód do dumy. Prezes pokraśniał jak dupa pawiana, że taki wyczyn mu się udał. I jeszcze ciepłym strumieniem udało mu się regulamin sejmu potraktować. Człowiek z Wazeliny Hofman chwalił, że prezes sam na ten przebiegły pomysł wpadł, co pokazuje, że Polak jest zaradny i jak chce system obejść to obejdzie. Brawo! Czekam teraz na pomysł jak wyrąbać urząd skarbowy w majestacie prawa.

Szydzenie z Jarosława przypomina trochę śmienie się z grubasów na siłowni – nie jest wielkim wyzwaniem, a i satysfakcja z tego niewielka. Ale do cholery! To jest gość, który ma szansę zostać premierem! Wyobrażam sobie, że jako premier jedzie na spotkanie z przywódcami innych państw. I taki dialog:

- Mr Prime Minister, what’s your email adress?
- Yes.
- Sorry? I’d like to send you an email.
- Yes. (nerwowo szuka tłumacza). Proszę powiedzieć panu premierowi, żeby mi wysłał listem zwykłym, ja w końcu nietechniczny…
W naszym kraju, brzóz płaczących i smoleńskich, jabłek czerwonych i krów gnojem powalanych, to może i tragedia nie jest. Że kandydat na 1 osobę  w państwie nie zna języków, nie rozumie nowych technologii, nie wie czy maryhułana jest z konopi i nie potrafi samodzielnie pojechać do sklepu autem? Normalka. Ale na arenie międzynarodowej ten leśny dziadek wygląda jak telewizor Rubin w sklepie z plazmami. Nie róbmy sobie jaj…

Zresztą formacja prezesa przynajmniej raz w tygodniu chyżo przekracza granicę śmieszności. Ostatnio na ten przykład, Parlamentarny Zespół ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski (bez kitu, jest takie coś!) poczuł się obrażony stand-upem Abelarda Gizy, który śmiał powiedzieć, że Papież jest człowiekiem i od czasu do czasu puści bąka. Skecz dowcipny, zwłaszcza w naszym zacofanym kraju, wyśmiewa niektóre aspekty religijnego fanatyzmu. Lecz dla rycerzy bez skazy herbu „Mściwy Rydz”, to mowa nienawiści i obraza uczuć religijnych. Zamiast wyłączyć program, nasze przedmurze chrześcijaństwa napawało się obrazą i dzień później do KRRiTV skargę wysmarowało. Gdyby istniała specjalna nagroda na idiotyzm tygodnia, to Pis by go wzięło z mety. Jest to też mocny kandydat do idiotyzmu miesiąca, bo do idiotyzmu roku konkurencja chyba zbyt silna.

Abelard poruszył jeszcze jeden ciekawy wątek. Że jak się słyszy o zamachowcu fanatyku religijnym, który postanowił obwiązać się wysoko-energetycznymi materiałami, to na myśl przychodzi nam turban, broda i „Allah Akbar” wypowiedziane tuż przed jebnięciem. I zasadniczo jest to prawda. O ilu słyszeliście zamachowcach katolikach? W którym autobusie zdetonował się gość krzycząc: „Alleluja i do przodu”? No właśnie… Ostatnio w Anglii zatrzymano kolejnych kandydatów do szybkiej drogi do raju i co? No, niespodzianka, każdy nazywał się Mohammad albo inny Ibn cośtam. Więc niechaj nie dziwią się goście w turbanach, że jak przechodzą przez bramkę lotniskową i zapiszczy to obsługa jakaś nerwowa się robi. To niesprawiedliwe, wiem, ale takie jest życie.

Skoro mowa o religii, warto też wspomnieć wypowiedź niejakiego księdza, profesora Franciszka Longchamps de Bérier. Ksiądz ten, o wypasionym nazwisku, zasłynął wypowiedzią, że dzieci poczęte In-vitro mają bruzdę dotykową, która co prawda jakimś wielkim defektem nie jest, ale jest faktem. Później powiedział, że zupełnie tego nie powiedział, bo chodziło o bruzdę dodatkową, a nie dotykową… Idąc tropem pana księdza profesora, chciałbym zauważyć, że Żydy mają wrodzone garbate nosy, a murzyni są od urodzenia czarni. Co prawda lekarze zamiast o bruździe mówią o bzdurze, ale skoro nie potwierdzają słów specjalisty od eugeniki, to znak widomy, że reprezentują i promują (modne słowo ostatnio) lobby żydowsko-masońskie. A jak już jesteśmy przy tym, że za wszystkim stoją Żydzi, to mały cytat. Cytat z listu do KRRiTV napisany ręką słuchacza katolickiego głosu w twoim domu: „Jeśli wykonacie polecenie rządzącej antypolskiej i antykatolickiej masońsko-żydowskiej mafii Tusk-Komorowski i nie przyznacie licencji na multipleksie 1 częstotliwości dla Telewizji Trwam sąd WiN wyda wyrok śmierci na odpowiedzialnych za taką decyzję. Termin - marzec 2013 rok. Po tym terminie nasz pluton egzekucyjny dostanie polecenie wyeliminować zdrajców Boga i Ojczyzny. Samochody pancerne, hełmy ani kamizelki kuloodporne nie wystarczą, mamy środki do wyeliminowania zdrajców". Ejmen madafaka.


Jedyne co mnie zastanawia to, co to ten sąd Win. W ostatni weekend brałem co prawda udział w sądzie win, a dnia następnego czułem się, jakby ktoś wydał na mnie wyrok, ale czuję, że chodzi o coś głębszego. Taki problem mam za każdym razem jak czytam jakieś dzieła niepokornych pisarzy prawicowych, sympatyków ojca dyrektora i fanów połowy bliźniaków Kaczyńskich. Taka na przykład Fronda, wiecznie mnie konfunduje. Bo człowiek czyta i sobie myśli, że to idiotyzmy. A później się zastanawia, że może on nie skumał, a to wcale takie idiotyczne nie jest. A może to jest tak idiotyczne, że udaje, że nie jest, a jest, tyle, że nie jest… Jakaś incepcja po prostu. No bo nie wierzę, że można po prostu napisać, że In-vitro jest grzechem z samego faktu, że mężczyzna by doprowadzić do inseminacji kobiety (tak subtelnie jest to ujęte), oddaje cześć znanemu biblijnemu zwyrodnialcowi – Onanowi. Mówiąc wprost, by występny lekarz umieścił nienarodzone dziecko (z bruzdą) w łonie występnej kobiety, występny mąż musi wytargać kapucyna. I wydaje się, że o to chodziło światłemu autorowi. Ale od razu człowiek wątpiący się zastanawia, czy jednak do zapłodnienia występnej kobiety trzeba drażnić jednookiego węża? A jak to żona z przeproszeniem zainicjuje ręcznie? A nawet wstyd powiedzieć, ale jeśli uczyni użytek ze swoich ust i w ten sposób pozyska to co chce, nie angażując w to Onana? Powiadam wam, Fronda jest skarbnicą ciekawych tematów do rozważań.

W zasadzie to zamiast pisać blog, osiągającego w porywach czytalność encyklik papieskich, powinienem stosować metodę studenta filozofii, czyli: Ctrl C, Ctrl V i wklejać co lepsze fragmenty z Frondy, leżąc na hamaku na tajskiej plaży. Mała próbka?

"(…)zwykła prosta babcia moherowa (z całą swą dobrocią, prostotą i piękną pobożnością) duchowo i personalistycznie jeździ Mercedesem, Lamborghini a nieraz już nawet jakimś laserowym pojazdem przyszłości; w Kościele duchowo "ubiera się lepiej niż <<u Prady>>"; Różańcem Św. wybiera najpiękniejsze klejnoty u "kupców Weneckich"; pomagając chorej sąsiadce odnajduje "drogę do nieba"."

To jest tak piękne… Ten kto to napisał to szermierz pióra, tytan przenośni i lewiatan talentu literackiego! Zapomniał tylko dodać, że duchowe Lamborghini ma tendencję do wypadania z drogi i rozbijania się na Żydzie, oraz obciera zderzakiem o ateistyczne świnie. Swoją drogą ta nienawiść do pejsowych braci w wierze, nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Czcić Żyda, który umarł na krzyżu i jednocześnie nieść transparent „Żydy raus”, jest czymś, co mój ograniczony umysł przerasta.

Przerasta go również zrozumienie tego, że na wybory chodzi powyżej 30% ludzi. Mówią, że to mało. Ja się dziwię, że tak dużo! Sens chodzenia na wybory zilustrowałbym w stylu Frondy, czyli subtelną i lekką dykteryjką:
Otóż, w pewnym włoskim miasteczku portowym, słynącym z dobrego wina, wyśmienitych owoców morza i szerokiej gamy cór Koryntu, doszło do strajku. Na uliczki zraszane morską bryzą, jak jeden mąż, wyszły wszystkie portowe kurwy i podniosły raban. Dość już tego, żeby nas alfonsi poniewierali – powiedziała przywódczyni, co spotkało się z aplauzem. Od dziś, same sobie alfonsów będziemy wybierać. Jak powiedziały, tak uczyniły. Kandydaci zachwalali swoje usługi, obiecywali znaczne ograniczenie lania po pysku, wyższe zarobki i opiekę medyczną. W końcu większość i roczny kontrakt zdobył alfons Wolf, który co prawda lał nieco więcej niż inni, ale za to nie był pazerny na kasę. I odtąd kurwy żyły długo i szczęśliwie, nie licząc tego, że do kolejnych  wyborów Wolf ograniczył im zyski o 30%, skasował wolne niedziele, a obiecana opieka zdrowotna objęła tylko te kurwy, które nie przekroczyły czterdziestki.


I tyle w sprawie wyborów. Na kolejne pójdę tylko po to, by na karcie do głosowania narysować kilkanaście penisów okraszonych wulgaryzmami. Tyle mam do powiedzenia zarówno partii rządzącej, jak i opozycji. Bo zbyt banalne jest powiedzenie, że żadna partia mnie nie reprezentuje. Jest znacznie poważniej. Nie dość, że każda partia traktuje mnie jak idiotę, obiecując to, czego nawet nie próbuje później realizować, to jeszcze ciągle mnie łupi i jeszcze bezczelnie mówi, że to dla mojego dobra. Mogę być kurwą, ale niezrzeszoną! Niech mi alfonsa przydzielą odgórnie, w końcu czy robi mi różnice kto mnie w pysk leje i kradnie większość zarobków?

Na koniec w lżejszym tonie. Niejednokrotnie dałem wyraz mojemu uwielbieniu do czytania komentarzy pod artykułami w sieci. Zazwyczaj są mało odkrywcze. Praktycznie wszystko jest winą PO albo Pis, a jeśli ma miejsce w stolicy, to słoików. Czasem jednak coś zaskakuje, prawie jak teorie komisji Macierewicza. Otóż jest taki artykuł o tym, że na do stacji metra przy stadionie narodowym docierać będą promienie słońca. Wydawać by się mogło, że to miła informacja. Nic bardziej mylnego. Oprócz tradycyjnie polskiego czarnowidztwa (deszcz z pewnością też dotrze i zaleje), jeden wpis wywołał żywą dyskusję. Dając upust manii cytowania w dzisiejszym wpisie, cytuję:
strach wejsc bedzie do tego metra. Prawde mówiąc mam autobus - przystanek blizej, cena ta sama. Po co mam dochodzic do stacji metra, schody itp itd. Wolę o niebo autobusem. Nieraz cos zobaczę i wysiadam, jak chcę. To metro nie jest mi do niczego potrzebne.
Dziękuję ci anonimowy użytkowniku za to, że wróciłeś mi wiarę, że jeszcze coś mnie może zaskoczyć. Ja też nieraz coś zobaczę i wysiadam, jak chcę. J

piątek, 8 lutego 2013

Kara parszywa i niesprawiedliwa.

Była zbrodnia, jest i kara. Jeden z najskuteczniejszych środków wychowawczych już od młodości odciska się paskiem na naszych tyłkach. Zazwyczaj mamy pretensję, że nas niesłusznie dotyka, chyba, że dotknie bliźniego, wtedy czujemy satysfakcję, że wymierzona została sprawiedliwie.
 
A im bardziej ktoś nam za skórę zalazł, tym ta sprawiedliwość większa. Inna prawidłowość dotyczy bogatych. Jak ich kara boska spotyka, to zawsze jest uzasadniona. Wszak na biednego nie trafiło, a wszyscy wiedzą, że w kraju nad Wisłą nie można dorobić się uczciwie. Jakąż radość odczuwamy jak znana z kolorowych magazynów celebrytka straci rolę w serialu, rozbije samochód i jeszcze wejdzie w psią kupę (może nawet po naszym jamniku!). Ha – mówimy tryumfująco wyciągając palec – dosięgła ją kara! A taka mundra była, a tak się woziła i co? I teraz ma problemów masę, podczas gdy my możemy rozsiąść się wygodnie w fotelu i popijając herbatę z dziurawca obejrzeć serial. I biada temu, kto odważy się sukces osiągnąć. Zawsze znajdzie się grupa kibiców, trzymających kciuki za jego upadek.
 
I tak sobie siedziałem ukontentowany, że Jacka „dziadek w Wermachcie” Kurskiego spotkała kara za próbę tuszowania afery z kochanką, aż tu nagle… Czytam, że producenci piwa radośnie robią nas w człona i biorą nas - stare misie - na sztuczny miód. Inspekcja Jakości Handlowej i czegoś tam jeszcze, oceniła, że co trzecia (CO TRZECIA!) etykieta napoju z pianką wprowadza nas w błąd! I to jak!

Jak piszą, że to tradycyjna receptura od XVI wieku, że szef osobiście z pola chmiel zrywa – to kłamstwo! Że woda używana do produkcji wcale nie jest czerpana ze stoków Everestu i w dębowych beczkach na jakach transportowana. Że miód wcale nie jest pozyskiwany przez certyfikowane unijnie pszczoły i drewnianą łyżką czule do każdej butelki nalewany! Wychodzi na to, że jakieś małpie szczochy nam do picia dają, a nie złocisty trunek o niepowtarzalnym smaku. O przebrała się miarka… Żądam kary!

Mym życzeniem, by Inspekcja w gniewie i zapalczywości sprawiedliwej, niczym Zeus piorunem, doświadczyła kłamliwych browarników karą finansową. By się rzucili na kolana i jęli przepraszać za pychę i arogancję. Bym ja, konsument, spojrzał na nich z góry i wyniośle rzekł: „Żeby mi to było przedostatni raz!”.
Za stosowanie kaszki kukurydzianej zamiast słodu – ciach! Za syrop glukozowy zamiast miodu – ciach! Za zimną pasteryzację – ciach! Za zawartość alkoholu zaniżoną - ciach!
I Inspekcja runęła na nieuczciwych browarników jak sokół z jasnego nieba. I jebudu, aż 12 kar zasądziła łącznie. Jakżem był rad. Już widziałem te etykiety na butelkach: „Prosimy o wybaczenie, od teraz samą prawdę pisać będziemy. Zawiedliśmy, ale dajcie nam jeszcze jedną szansę!”.

Ale z drzemki samozadowolenia wyrwała mnie ciekawość. Ciekawe ileż to im dowalili. Może dałoby się za to kilometr drogi zbudować? Sieć żłobków jakich albo chociaż Centrum Zdrowia Dziecka oddłużyć? Czytam raz, drugi, mnożę, dzielę, poty mi siódme i ósme na czoło wychodzą i za każdym razem wychodzi nieco ponad 4.000 zł na łebka. Browary spośród których najlichsze wyciągają rocznie ponad 22 miliony zysku, zostają trafione na 4.000 zł.

I już oczyma wyobraźni taką widzę sytuację:
- Sąd uznał, że zdefraudował pan ponad milion w gotówce, w dodatku oszukał urząd skarbowy na półtora, a pozostałe sześć baniek pan wyprowadził na konta cypryjskie. Nie mam wyboru jak tylko przykładnie pana ukarać z całą surowością. Niech ten wyrok będzie nauczką i przestrogą dla innych. Zapłaci pan 13,70 zł, z możliwością rozłożenia na 400 rat. Sąd zamyka posiedzenie.

Albo i taka impresja się nieproszona w głowie pojawia:
- Damian, wiem, że od pół roku zdradzasz mnie z Sarą. Wiem, że masz dziecko z Andżeliką i potajemnie sypiasz z Krystianem. Nie wspominam już o twoim uzależnieniu od heroiny, psychozie i fakcie, że głosowałeś na Pis. Nie mam wyjścia, muszę dać ci klapsa. Wiedz, że mnie to boli bardziej niż ciebie…

Po co w ogóle karać? Że niby kara nas czegoś nauczy? Jedyne co pozostaje to poczucie niesprawiedliwości. Przykład idzie z góry. Czytam o pośle Suskim. Tym razem nie o Marku, postaci wielkiej i zasłużonej, tylko o jakimś bliżej nieznanym łobuziaku z PO. Otóż urwis ten dostał kilkanaście mandatów za jazdę po drogach publicznych w stylu Jacka „Hołowczyca” Kurskiego. Tyle, że kary nie będzie, bo immunitet go chroni. A on jak nie musi, to generalnie ma na to, jak to się modnie mówi – wyjebane.

 
Zresztą posłowie stojący na przedpolu prawa traktują je równie serio jak zapowiedzi pieska chichua, że w końcu nie wytrzyma i tak okrutnie ujebie słonia, że ten się z bólu zwinie. Jak sąd po naszej myśli – to sprawiedliwie. Jak sędzia nas skaże, lub chociaż słowem zrani? Oooo, to znaczy że to syn oficera SB i agentki Mossadu. Najpewniej Żyd i zakamuflowany pedał. A jak się dobrze przyjrzeć, to i turecki derwisz, zboczeniec i miłośnik Celine Dion. Więc jego wyrok spokojnie można olać. Bo co on nam zrobi? No co?

Może więc w naszej ojczyźnie, którą wszyscy bez wyjątku kochamy, wprowadźmy zamiast kar system nagród. Nie orżnąłeś Urzędu Skarbowego więcej niż na 30% - no to masz 10% upustu gratis. Poniżej 1,5 promila miałeś jadąc autem po torach tramwajowych? Medal kierowcy odpowiedzialnego idzie w twoje ręce.  Zawsze powtarzałem – zło dobrem zwyciężaj!