piątek, 9 listopada 2012

Komentarzem smagam w ryja

Czasem człowieka nachodzi przemożna ochota, żeby się w jakimś temacie wypowiedzieć. Pragnienie to rośnie tym bardziej, im mniej ma na to możliwości. Na ulicy wypowiadają się najbardziej odważni. Bo nie dość, że można dostać z liścia w ryło, to jeszcze można trafić na przeważające siły opcji przeciwnej i wyjść merytorycznie poturbowanym.

No bo wyobraźmy sobie, że do tramwaju wchodzi jegomość o szerokości szafy, przed wejściem wyrzuca peta, już w środku wydmuchuje resztki dymu, wyciąga komórkę i zaczyna dialog z kolegą z budowy, o chuju kierowniku i pindzie kadrowej, którzy stoją na drodze jego szczęścia.
Kozak ten, co podejdzie i uwagę zwróci. Człowiek zamknie się ze swoim zdaniem w sobie, potulnie wbije wzrok za krajobraz za oknem i tylko w myślach potraktuje delikwenta metalowym prętem, akumulatorem i piosenkami Sylwii Grzeszczak. Ogólnie, na ulicy zwracać uwagi zwykle nie należy.
 Bo można dostać kontrpytanie, czy ma się jakiś problem. A stąd już tylko krok do przemodelowania facjaty.

Albo idzie sobie człowiek, a tu nagle sru! I miesięcznica z naprzeciwka nadchodzi. Krzyżowcy z Jarosławem przysłoniętym przez wieniec, suną na kursie kolizyjnym. I nagle najdzie człowieka chęć na dyskusję o tym, że katastrofa to nie zamach. I krzyżem z brzozowych patyków można zarobić i się narazić na oskarżenia o zdradę polskości, matki własnej, wszystkich aniołów i świętych. Co gorsza, później jeszcze człowieka oskarżą o sikanie na znicze i przypalanie starowinek papierosami...
Tego nie pomalujesz, jak mawiał klasyk. Zwłaszcza, że pobożny to tłum i liczny, ale zapalczywy bywa i nie raz w krzewieniu chrześcijańskiej miłości trzeba było użyć argumentów nieco bardziej aktywnych niż modlitwa i rozmowa. W końcu sam Dżizus kupców ze świątyni nie usunął na drodze pertraktacji.



Co innego w Internecie. O panie! Tam nasz duch niczym nieskrępowany może unosić się słusznym gniewem, piętnować, otwierać ludziom oczy. Tam niestraszny nam bój z siłami ciemności, liczebność nie robi wrażenia. Tam wreszcie my jesteśmy najmądrzejsi. I jeszcze google pod ręką, co do potęgi wzmacnia naszą erudycję i faktów znajomość.
Z okazji tej, jako fan, wielbiciel, wręcz wyznawca komentarzy na forum postanowiłem podzielić się kilkoma spostrzeżeniami. Wszystkie cytaty kopiuję bez ingerencji, pisownia oryginalna (treść zresztą także). Otóż na przykład czytam o słowach Zbigniewa Brzezińskiego na temat dyskursu smoleńskiego w Polsce. Jako, że śmiał on (kim on w ogóle jest!) skrytykować PiSowską wizję rzeczywistości, dla posła Błaszczaka powaga i poważanie tego człowieka legło w gruzach. Oczywiście nie dziwi to wcale, bo komentarze członków PiS są tak przewidywalne jak reakcje seksoholika na widok gołej baby. Wypowiedź to nic nieznacząca. Wątpliwe, by sam człowiek, którego autorytet legł w gruzach przejął się opinią zastępcy pomocnika kciuka prezesa. Prawdziwy miłośnik prawdy postanawia jednak, zamiast zwyczajnie olać tę głupotę, ukazać światu kim jest poseł Błaszczak dokładniej:

„Wiesz co, Płaszczak? Jak już rozgarniesz gruzy po Brzezińskim, to przekop się przez półmetrową warstwę ziemi pod nim. Dokopiesz się do betonu. Zrób czymś dziurę w betonie i zajrzyj do środka. Zobaczysz (i poczujesz) szambo. I tam, na dnie tego zbiornika znajdziesz siebie”. Mocne, wyraziste i przyznacie chyba, że miażdżące…
Swoją drogą zestawienie autorytetu Brzezińskiego i Błaszczaka to temat na osobny wpis :)


 Ale to polityka. Emocje silne, argumenty ostateczne. Choć za ostateczne uznam, jak jeden polityk drugiemu podczas debaty wyjedzie, że jego argument wali siurem. Wszystko więc przed nami.
Tymczasem czytam sobie niezbyt kontrowersyjny artykuł o tym, że sieci handlowe, z powodu luk w prawie nie wiedzą, czy mogą alkohol sprzedawać przez Internet, czy też nie. Wydawałoby się problem raczej z gatunku legislacyjnych. Nic bardziej mylnego. Czujny czytelnik pod pseudonimem „prawdziwy-moher” donosi:

 „Polacy sa traktowani jak wiezniowie w obozach koncentracyjnych..Zadaja sklepy numeru pesel.A to jak w obozie.Kazdy ma swoj numer.”.

Zaiste uwaga to interesująca. Jako posiadacz numeru PESEL, NIP, dowodu osobistego, paszportu i kilkunastu innych poczułem się niemal heroicznie. Nawet nie wiedziałem, że tyle wytrzymałem w tym istnym piekle, a nawet co wstyd przyznać, uczyniłem to bez większego wysiłku. Szacun dla mnie.
Pozostając w temacie supermarketów – natykam się na skądinąd interesujący artykuł o tym jak w Tesco robią nas w konia. Sugerują zakup większego opakowania jakiegoś produktu, że niby jest taniej. A tymczasem jest drożej. Czytelnik wrażliwy społecznie udał się z kalkulatorem i porównał ceny. I mu wyszło, że wódka Wyborowa, pasztet Profi, czy kawa Tchibo w mniejszych opakowaniach wychodzą per-kilogram taniej niż w większych. Widać, że trzeba zachować czujność, bo sieci nas doją. Dobrze wiedzieć. Komentarze pod tym raczej oczywiste: „włącz mózg, to pomaga” i takie tam. Ale na końcu perełka: „mastershake” zauważa: Kto normalny kupuje pasztet Profi?”. Urocze, świeże i zaskakujące.

Szkoda tylko, że zupełnie nietrafione. Zdjęcie z boku dowodzi niezbicie, że kupowanie pasztetu Profi, to nie tylko wyraz dobrego smaku, szlachetnego pochodzenia i nienagannych manier, ale przede wszystkim obycia. Scenka, która mogłaby wydarzyć się w eksluzywnym miejscu (np. Miasteczku Wilanów). Kochanie, kupiłem pasztetProfi, racz włożyć na siebie oś stosownego do okazji. Ja założę smoking. Wpadnie również ambasador Norwegii, wprost oszalał gdy dowiedział się czym zamierzamy go podjąć.

 
A skoro już przy firmie Profi jesteśmy to muszę sobie pozwolić na małą dygresję. Ostatnio pojawiły się reklamy, prawdziwy hit marketingowy. Po prawej zobaczyć można zestawienie reklamy Profi (z hasłem "Bo zupa była prawdziwa") z protoplastą, czyli reklamą społeczną do której owo hasło nawiązuje (ciekawe czy świadomie). Gratuluję taktu i wyczucia twórcom i skojarzenia zupy w torebce z katowaniem żony. Następnym razem sugeruję skojarzenia z molestowaniem seksualnym i dręczeniem zwierząt. Byle równie lekko i z uśmiechem jak tym razem.

Zupełnie Ina kategoria to komentarze pod wpisami na tvnwarszawa. Każdy (KAŻDY!) temat wywołuje od razu dżihad pomiędzy lokalsami (tzw. rodowici Warszawiacy) i słoikami (przyjezdni). Nie ma takiego tematu, który nie rozpaliłby lawiny wzajemnych złośliwostek. Ot przykład – kierowca autobusu obraził pasażera. Komentarz:
„PROPONUJĘ -DLA TEJ BIEDNEJ I UCISNIONEJ GRUPY-JAKĄ MIENIĄ SIĘ TZW. RODOWICI WARSZAWIACY-UTWORZYĆ GETTO I DOPROWADZIĆ ZUPEŁNIE DARMOWY GAZ DO ZASILANIA KUCHENEK- SARIN...Skończy się to wieczne "kwękanie" jacy to oni biedni, że im sie tylko wszystko należy, ze są tacy wspaniali "fabrycznie" mimo, ze nie osiagnęli zupełnie nic w swoim zalosnym i pustym życiu...”. Oczywiście równie cięte riposty z drugiej strony.

A na koniec typ „uświadomiony”. Przy każdej nadarzającej się okazji otwiera oczy Polakom.  Wzywa do obudzenia się, poznania prawdy, wyjściem z matrixu. Dzięki niemu dowiadujemy się jak rzecz się ma naprawdę. I tylko spisek Żydów, hodowców fretek, tureckich Derwiszów i znienawidzonej PO nie pozwala mu rozwinąć skrzydeł i głosić swej prawdy publicznie. Od czego jest jednak internetowe forum?
Przy okazji marszów niepodległości, które tradycyjnie kończą się burzliwą dyskusją środowisk narodowo-patriotycznych ze środowiskami lewicowo-obywatelskimi, pojawiło się wiele ciekawych spostrzeżeń, ot chodźmy takie:
„Z niepodległości Polski zostały nam tylko marsze i biegi . Autonomia Polska jest częścią / województwem , landem , stanem ....... nazwa do wyboru / Unii Europejsów nazywanej potocznie Bolszewią Brukselską . Czyżby nasi nadzorcy z Patologii Obywatelskiej o tym nie wiedzieli że o NIEPODLEGŁOŚCI na serio nie może być mowy ?”.

Zgroza Panie… Zgroza… I tym optymistycznym agentem, a sorry, akcentem kończę i oddaję się rozpuście piątkowej. Pis.