czwartek, 20 grudnia 2012

Zaproś dziołchę na kartofle

 Do napisania kolejnego odcinka bloga, który prawdopodobnie przeczyta tylko Hutu, moja siostra i żona (o ile zmuszę tę ostatnią ją szantażem, że będę chodził po domu bez spodni), skłoniło mnie wczorajsze spotkanie z kolegą.
Otóż pewnego razu (jakiś rok temu) umówiłem się z nim na wywoływanie zdjęć. Małżonka moja stwierdziła, że skoro obiecałem wywołać nasze zdjęcia i w ramki oprawić, to półtora roku wyczerpuje okres kiedy „dojrzewam” do tej operacji. Umówiłem się więc z kolegą Skurczem na wywoływanie. Oczekiwanie na foty postanowiliśmy sobie umilić w pobliskim barze. Trafiliśmy do „Między wódką, a zakąską”, gdzie śledzik był za 8, a lufka za 4 zł. I tak sobie czas umilaliśmy na zmianę kursując do baru, że ja prawie zapomniałem o odbiorze zdjęć, a Skurcz w drodze pociągiem do Brwinowa, wysiadł na stacji Pruszków, przespał się ponad godzinę na ławce, po czym wysłał (pomyłkowo – miało być do mnie) sms do żony o treści: „ssisij pałę”. Po tym przydługim wstępie zaznaczę, że nie chodziło mi o opisy naszych alkoholowych wojaży, a modę. Modę na kopiowanie niegłupich pomysłów w głupi sposób.


Onegdaj otwarto podwoje knajpy zwanej „Przekąski zakąski”. Lokal cieszył się zasłużonym powodzeniem i tanią wódą. Wpadało się na lufkę, dwie, lub czterdzieści i szło dalej. Potem można było się napić i obrońców krzyża do świętej furii oddechem doprowadzać. Biznes ruszył i w Warszawie zaczęły klonować się podobne lokale. I wszędzie kurwa to samo. Śledź, lufka, kaszanka, wystrój a’la PRL. Oryginalność zabita w zarodku. Nie, że tu piwiarnia, tam winiarnia, a gdzie indziej denaturalia. Nie, wszędzie to samo…

Dodatkowo, rosnąca konkurencja sprawiła, że wczoraj jak znów zebrało się nam ze Skurczem na wywoływanie zdjęć, trafiliśmy do tej samej przystani i doznaliśmy szoku. Lokal, choć na Chmielnej – pusty jak kościół w zachodniej Westfalii. W rogu siedzi jakiś typ spod ciemnej czerwonej gwiazdy, gada po rusku przez nokię 3210 i żłopie wódę popijając piwem. Obsługa jak z rodziny Adamsów, przy barze śpi kolejny bej. W kiblu wali jak z szaletu na wschodnim za najgorszych lat. Po prostu tragedia. Widać, że otwarcie w promieniu kilometra 3 takich samych miejscówek, nie wyszło im na dobre…
Oczywiście sama idea słuszna, bo i budżet podreperuje i gardło ucieszy, ale na litość jezusa świebodzińskiego - dlaczego wszystkie te bary wyglądają tak samo?



Inna moda to obecnie knajpy bałkańskie. Od Krosna po Białystok wszędzie wyrastają kolejne Krcmy. Wszędzie coraz podlejszej jakości cievapcici, deski mięs i faszerowane papryki. A jak już dostaniemy wzdęcia po ciężkim mięsiwie, następnym razem udamy się do jednej z 17458 restauracji sushi w Warszawie. No, super, czekam na otwarcie sushi baru na pobliskiej stacji benzynowej...


Moda dotarła nawet na basen Warszawianka, gdzie jakiś geniusz zła wstawił sushi do strefy relaksu obok bani ruskiej. Ludzie w ręcznikach wsuwający maki stanowili widok tak idiotyczny, że na szczęście już się z tego wycofali i ten ciężki absurd zlikwidowano…Choć w sumie szkoda, że nie poszli na całość i nie wstawili pływających łódeczek z surową rybą do samego basenu. Punkt także za to, że nie podawali tego na gołych ludziach, co akurat w okoliznościach sauny nie byłoby może akurat takiedziwne...


Albo inny przykład. Jedzie człowiek w długą podróż i postanawia zjeść coś przy trasie. I jaki ma wybór? Każda mijana restauracja to pokryta strzechą chata z drewna, z napisem „Witojcie”, karkówką i chłopskim żarciem. I tylko te „Chłopskie jadło”, „Swojskie żarcie”, „U Jędrusia” i witojcie… Co bardziej przedsiębiorczy przyozdabiają jeszcze te kurne chaty jakimś migającym syfem albo sarnami z gipsu przed wejściem. Samego siebie przeszedł właściciel karczmy „Pod gołębiem”, który na dachu poustawiał sztuczne gołębie. Ptaki, które kojarzą się ze sraniem na samochody, chorobami i kąpielami w kałużach z resztkami oleju napędowego. Gratuluję. Proponuję następną knajpę nazwać „Szczurze truchło” albo „Gnilne resztki”.

Brak różnorodności sprawia, że człowiek się cofa w rozwoju. Rozumiem, że jak już książka „Millenium” sprzedała się w miliardach egzemplarzy to można sprowadzić parę innych kryminałów ze Skandynawii. Ale żeby nagle odkryć 438 niezwykłych pisarzy z Nurnbergu czy Oslo? Jak byłem niedawno w empiku to odniosłem wrażenie, że poza Skandynawią nie pisze się dziś dobrych kryminałów. Potem włączam telewizor i wszędzie lecą klony. X-factory, mam talenty i tym podobne. Dlaczego nie ma nic nowatorskiego? Od dawna postuluję, żeby nakręcić program „Gwiazdy rozbrajają niewybuchy” albo „Wpierdol-brother”. W tym ostatnim, bohater chodziłby z ukrytą kamerą, a widzowie decydowali przez sms co ma zrobić. I tak w odcinku 1, poszedłby na Pragę północ i chodził z transparentem „Cioty z Pragi” ubrany w strój ultra-hipstera. W innym w stroju legionisty pod stadionem polonii, a później z głową konia na manifestacjach o charakterze religijnym.
I żeby nie było, że tylko marudzę – przykład pozytywnej różnorodności. Nokię Lumia można kupić aż w 3 kolorach…

czwartek, 13 grudnia 2012

What would Jesus drive?

Jedynym przekazem jaki wyniosłem z lekcji religii, zanim zostałem usunięty przez nieprzejednaną panią katechetkę, było to, że nie wolno nasienia swego byle gdzie rozsiewać. Obsesja w zajmowaniu się moim (metaforycznie moim) przyrodzeniem i kwestiami płciowymi przesłaniała jednak nieco bardziej frapujące wątki.

Zostawiam więc problematykę walenia Niemca po kasku oraz drażnienia jednookiego węża, by dojść do rzeczy o fundamentalny znaczeniu (dojść, ha, ha, ha, ale gra słów, wprost wyborna). Chodzi mianowicie o świętą księgę. Biblia – spisany głos samego Boga. Niby każdy szanujący się wierzący czytać ją powinien z wypiekami na twarzy, zwłaszcza stary testament, który niekiedy dostarcza lepszych przeżyć niż filmy Tarantino. A jednak, z moich prywatnych badań, na reprezentatywnej grupie 7 znajomych wynika, że Biblia najlepiej prezentuje się na półce, a na szafce przy łóżku jakieś „Millennium” czy inne okropieństwa (u mnie ostatnio „Świt żywych Żydów” – polecam). Jeśli uważałbym, że Bóg zesłał mi swoje słowo, to bym zamiast się gapić w telewizor i wysiadywać w kościele, sięgnął raz na jakiś czas, żeby się czegoś dowiedzieć. A także (o zgrozo) poszedł do księdza, jakby mnie jakiś fragment szczególnie zastanowił - w końcu chrześlijanie zbierali się i rozmawiali i tym o co biega w słowie bożym!

O co chodzi? Może o to, że zawarte w biblii dobre rady i prawidła, w większości sprawdzały się, kiedy nasi przodkowie ganiali po górach za kozami. Współczesny katol (bo nie Katolik), interpretuje słowo boże jak mu wygodnie. Ale żeby! Co na to szef wszystkich szefów – Benedykt XVI? Jak się ma zdjęcie po lewej do słusznych skądinąd nawoływań pierwszych chrześcijan do życia w ubóstwie? O ile pamiętam, niejaki syn boży – Jezus, głosił pochwałę skromności i do Jerozolimy na ośle wjechał, a nie w lektyce niesionej przez niewolników? Jakoś nie bardzo widzę J’a jak mówi – no sorry, panowie i panie, ale przecz na ośle jechać mi nie wypada. Szykujta zatem wina przednie, mięsiwa pożywne, oliwki i ser, by godnie mnie podjąć. Ino chyżo! I po co pancerna szyba odporna na strzał z bazooki? Opatrzność boża jak widać dość słabą ochronę zapewnia najwyższemu po Bogu na stolcu Piotrowym? Bitch please…


Albo z innej beczki. Jak to jest, że Jezus, spogląda na nas z obrazów, wyglądając jak potomek Skandynawów? Nie jestem antropologiem, ale jak patrzę na przekazy z Jerozolimy i okolic, to mi się w oczy by rzucił blondyn z długimi włosami i jasną cerą. A tam same jakieś takie ciemne twarze patrzą, a co najmniej połowa nosem semickim mnie deprymuje! Albo fałsz, bo wiadomo, że telewizja kłamie, albo, o rany, nie wiem, czy się ośmielę to powiedzieć: Jezus był Żydem po matce, ciemnej karnacji i z nosem, który młodzież z ONR od razu by rozpoznała. No, no… za takie poglądy, to by mnie obrońcy wartości chrześcijańskich z Krakowskiego Przedmieścia tak pobłogosławili krucyfiksami, że na OIOM’ie bym pokory nabierał. Jakże więc zdaniem kongregacji do spraw wybielania Jezusa było naprawdę?

Ciekawą lekturą, która Biblii się tyczy jest „Rok z życia biblijnego” niejakiego A.J. Jacobsa. Co prawda autor ma styl pisania egzaltowanego świadka Jehowy, ale sam przekaz bardzo ciekawy. Łobuziak ten mianowicie, czytuje biblie (różne wydania), wyławia z nich przepisy na życie i wciela. Od zakazu siadania na tym samym miejscu co kobieta, po post. Czasem mądrzej, czasem głupiej. I tu dochodzimy do puenty. Choć wyśmiewanie biblii jest równie łatwe co zawody sprinterskie z dziećmi z zespołem downa, to można w niej znaleźć naprawdę mądre rzeczy. Wspólne zresztą wszystkim religiom i nie-religiom od buddyzmu po animizm. Pracuj nad sobą, przede wszystkim! Rusz dupsko, pomóż komuś potrzebującemu, a nie ganiaj jak małpa po heroinie z krzyżem i wyzwiskami na ustach. Bo jeśli koniec świata w końcu nastąpi i sąd boży ku mojemu przerażeniu się rozpocznie, to mam tylko nadzieję, że nie trafię w piekle do sektora katolików smoleńskich. No bo to by było już przegięcie.

Na zakończenie, świąteczne zdjęcie Ojca Świętego, który nie jest ani ojcem (choć, kto wie?), ani nie jest świętym (to akurat wiadomo). A teraz tylko opublikować i czekać na komentarz niezmordowanego katolika M. który nie przepuści okazji, żeby mi nie wytknąć płycizny poglądów i marnowania talentu na obrażanie ludzi wierzących. Peace.

wtorek, 11 grudnia 2012

Marsz jest dobry na wszystko!

Ostatnio obserwuję, nie bez zdziwnienia, że rozwiązaniem wszystkich problemów w Polsce jest maszerowanie. Nie ma pracy? Marsz zorganizujmy. Nie lubimy niektórych części rowerowych? Marszem z flagami to okażmy. I najlepiej transparenty niech będą. Co z tego, że obok "Polsko obudź się" będzie "Żydy raus!", obok flagi i krzyża "Zdrajcy ojczyzny" na marszu można wszystko, byle maszerować tłumnie.
Czasem do dobrego tonu należy również podpalenie wozu transmisyjnego telewizji, która nie uznaje Jarosława za zbawienie Polski. Prawdziwy marsz-weteran wie, że wśród tysięcy pokojowo nastawionych patriotów, którym na sercu leży wyłącznie dobro Polski, znajdzie się kilku prowokatorów wynajętych przez Platformę Obywatelską, policję albo żydo-masonów z Podkarpacia. Ale jak to na weselu wiejskim bywa, żeby zabawa była udana, ktoś komuś musi w ryło wysprzęglić sztachetą.


Niekłamanym wzorem organizatora marszów jest Jarosław I Sprawiedliwy. Był już marsz na rocznicę Smoleńską, był na święto niepodległości, będzie na 13 grudnia. W zasadzie, można by ideę tę szczytną rozszerzyć. Marsz w każdym miesiącu. W końcu zawsze jest jakaś rocznica. Na przykład dziś mija równo 117 lat od uruchomienia pierwszej linii tramwajowej w Bielsku. Czy nie mógłby Jarosław przypomnieć jak ważne dla Polski i Świata było to wydarzenie? Pokazaliśmy wtedy Niemcom, Ruskim i Gabonowi, gdzie jest ich miejsce! Polska była dumna i niepodległa i tramwaj w Bielsku miała!

Bo spójrzmy prawdzie w oczy. Miesięcznica smoleńska raz w miesiącu to stanowczo za mało!
I jeszcze wypada przeważnie w tygodniu, przez co ludzie, którzy akurat mają pracę nie mogą w niej uczestniczyć... Jak wypadła w sobotę to od razu jakie się sobistości pojawiły! Przy okazji można się było dowiedzieć, że niektóre marsze są mojsze niż twojsze. I choć nigdzie nie zgłoszone, to jednak przez straż miejską chronione, bo z krzyżem na przedzie i Jarosławem ukrytym za wieńcem w drugiej linii. Zabawy było co nie miara...

Inne organizacje maszerują np. w obronie Telewizji, która w porywach osiąga oglądalność na poziomie błędu statystycznego lub wyniku partii brunatnego Artura Zawiszy. I nie wiadomo dokładnie przed czy chcą ją bronić, bo nikt emisji nie zakazuje, choć stacja prawo ma w końcówce pleców i reklamy umieszcza choć nie może. Co prawda, co bystrzejsi, emerytowani członkowie hufców ojca Rydza przebąkują coś o multiplexie, ale przesłanie jest jasne. Donald uwziął się na TV Trwam i długimi mackami swoich siepaczy chce wykończyć jedyny katolicki, antysemicki głos w twoim domu. Pytanie, które ciśnie się na usta ludziom o poziomie IQ wyższym od modyfikowanej genetycznie kukurydzy - czy Jezus, syn Żydówki, nie był czasem Żydem? I czy jeśli urodził się w Betlejem to nie miał czasem ciemnej karnacji? Pozostają bez odpowiedzi. Żydy Raus!

Żeby jednak nie było, że tylko żółć wylewam, bo jestem żydo-komunistyczną masońską świnią, powiem, że niektóre marsze mi się podobają. Na przykład Marsz Radeckiego. Nie ma wprawdzie tak zmyślnie skonstruowanej trasy ani tak zagorzałych zwolenników, ale dużo lepiej robi na komórki nerwowe. Bujaka.

piątek, 9 listopada 2012

Komentarzem smagam w ryja

Czasem człowieka nachodzi przemożna ochota, żeby się w jakimś temacie wypowiedzieć. Pragnienie to rośnie tym bardziej, im mniej ma na to możliwości. Na ulicy wypowiadają się najbardziej odważni. Bo nie dość, że można dostać z liścia w ryło, to jeszcze można trafić na przeważające siły opcji przeciwnej i wyjść merytorycznie poturbowanym.

No bo wyobraźmy sobie, że do tramwaju wchodzi jegomość o szerokości szafy, przed wejściem wyrzuca peta, już w środku wydmuchuje resztki dymu, wyciąga komórkę i zaczyna dialog z kolegą z budowy, o chuju kierowniku i pindzie kadrowej, którzy stoją na drodze jego szczęścia.
Kozak ten, co podejdzie i uwagę zwróci. Człowiek zamknie się ze swoim zdaniem w sobie, potulnie wbije wzrok za krajobraz za oknem i tylko w myślach potraktuje delikwenta metalowym prętem, akumulatorem i piosenkami Sylwii Grzeszczak. Ogólnie, na ulicy zwracać uwagi zwykle nie należy.
 Bo można dostać kontrpytanie, czy ma się jakiś problem. A stąd już tylko krok do przemodelowania facjaty.

Albo idzie sobie człowiek, a tu nagle sru! I miesięcznica z naprzeciwka nadchodzi. Krzyżowcy z Jarosławem przysłoniętym przez wieniec, suną na kursie kolizyjnym. I nagle najdzie człowieka chęć na dyskusję o tym, że katastrofa to nie zamach. I krzyżem z brzozowych patyków można zarobić i się narazić na oskarżenia o zdradę polskości, matki własnej, wszystkich aniołów i świętych. Co gorsza, później jeszcze człowieka oskarżą o sikanie na znicze i przypalanie starowinek papierosami...
Tego nie pomalujesz, jak mawiał klasyk. Zwłaszcza, że pobożny to tłum i liczny, ale zapalczywy bywa i nie raz w krzewieniu chrześcijańskiej miłości trzeba było użyć argumentów nieco bardziej aktywnych niż modlitwa i rozmowa. W końcu sam Dżizus kupców ze świątyni nie usunął na drodze pertraktacji.



Co innego w Internecie. O panie! Tam nasz duch niczym nieskrępowany może unosić się słusznym gniewem, piętnować, otwierać ludziom oczy. Tam niestraszny nam bój z siłami ciemności, liczebność nie robi wrażenia. Tam wreszcie my jesteśmy najmądrzejsi. I jeszcze google pod ręką, co do potęgi wzmacnia naszą erudycję i faktów znajomość.
Z okazji tej, jako fan, wielbiciel, wręcz wyznawca komentarzy na forum postanowiłem podzielić się kilkoma spostrzeżeniami. Wszystkie cytaty kopiuję bez ingerencji, pisownia oryginalna (treść zresztą także). Otóż na przykład czytam o słowach Zbigniewa Brzezińskiego na temat dyskursu smoleńskiego w Polsce. Jako, że śmiał on (kim on w ogóle jest!) skrytykować PiSowską wizję rzeczywistości, dla posła Błaszczaka powaga i poważanie tego człowieka legło w gruzach. Oczywiście nie dziwi to wcale, bo komentarze członków PiS są tak przewidywalne jak reakcje seksoholika na widok gołej baby. Wypowiedź to nic nieznacząca. Wątpliwe, by sam człowiek, którego autorytet legł w gruzach przejął się opinią zastępcy pomocnika kciuka prezesa. Prawdziwy miłośnik prawdy postanawia jednak, zamiast zwyczajnie olać tę głupotę, ukazać światu kim jest poseł Błaszczak dokładniej:

„Wiesz co, Płaszczak? Jak już rozgarniesz gruzy po Brzezińskim, to przekop się przez półmetrową warstwę ziemi pod nim. Dokopiesz się do betonu. Zrób czymś dziurę w betonie i zajrzyj do środka. Zobaczysz (i poczujesz) szambo. I tam, na dnie tego zbiornika znajdziesz siebie”. Mocne, wyraziste i przyznacie chyba, że miażdżące…
Swoją drogą zestawienie autorytetu Brzezińskiego i Błaszczaka to temat na osobny wpis :)


 Ale to polityka. Emocje silne, argumenty ostateczne. Choć za ostateczne uznam, jak jeden polityk drugiemu podczas debaty wyjedzie, że jego argument wali siurem. Wszystko więc przed nami.
Tymczasem czytam sobie niezbyt kontrowersyjny artykuł o tym, że sieci handlowe, z powodu luk w prawie nie wiedzą, czy mogą alkohol sprzedawać przez Internet, czy też nie. Wydawałoby się problem raczej z gatunku legislacyjnych. Nic bardziej mylnego. Czujny czytelnik pod pseudonimem „prawdziwy-moher” donosi:

 „Polacy sa traktowani jak wiezniowie w obozach koncentracyjnych..Zadaja sklepy numeru pesel.A to jak w obozie.Kazdy ma swoj numer.”.

Zaiste uwaga to interesująca. Jako posiadacz numeru PESEL, NIP, dowodu osobistego, paszportu i kilkunastu innych poczułem się niemal heroicznie. Nawet nie wiedziałem, że tyle wytrzymałem w tym istnym piekle, a nawet co wstyd przyznać, uczyniłem to bez większego wysiłku. Szacun dla mnie.
Pozostając w temacie supermarketów – natykam się na skądinąd interesujący artykuł o tym jak w Tesco robią nas w konia. Sugerują zakup większego opakowania jakiegoś produktu, że niby jest taniej. A tymczasem jest drożej. Czytelnik wrażliwy społecznie udał się z kalkulatorem i porównał ceny. I mu wyszło, że wódka Wyborowa, pasztet Profi, czy kawa Tchibo w mniejszych opakowaniach wychodzą per-kilogram taniej niż w większych. Widać, że trzeba zachować czujność, bo sieci nas doją. Dobrze wiedzieć. Komentarze pod tym raczej oczywiste: „włącz mózg, to pomaga” i takie tam. Ale na końcu perełka: „mastershake” zauważa: Kto normalny kupuje pasztet Profi?”. Urocze, świeże i zaskakujące.

Szkoda tylko, że zupełnie nietrafione. Zdjęcie z boku dowodzi niezbicie, że kupowanie pasztetu Profi, to nie tylko wyraz dobrego smaku, szlachetnego pochodzenia i nienagannych manier, ale przede wszystkim obycia. Scenka, która mogłaby wydarzyć się w eksluzywnym miejscu (np. Miasteczku Wilanów). Kochanie, kupiłem pasztetProfi, racz włożyć na siebie oś stosownego do okazji. Ja założę smoking. Wpadnie również ambasador Norwegii, wprost oszalał gdy dowiedział się czym zamierzamy go podjąć.

 
A skoro już przy firmie Profi jesteśmy to muszę sobie pozwolić na małą dygresję. Ostatnio pojawiły się reklamy, prawdziwy hit marketingowy. Po prawej zobaczyć można zestawienie reklamy Profi (z hasłem "Bo zupa była prawdziwa") z protoplastą, czyli reklamą społeczną do której owo hasło nawiązuje (ciekawe czy świadomie). Gratuluję taktu i wyczucia twórcom i skojarzenia zupy w torebce z katowaniem żony. Następnym razem sugeruję skojarzenia z molestowaniem seksualnym i dręczeniem zwierząt. Byle równie lekko i z uśmiechem jak tym razem.

Zupełnie Ina kategoria to komentarze pod wpisami na tvnwarszawa. Każdy (KAŻDY!) temat wywołuje od razu dżihad pomiędzy lokalsami (tzw. rodowici Warszawiacy) i słoikami (przyjezdni). Nie ma takiego tematu, który nie rozpaliłby lawiny wzajemnych złośliwostek. Ot przykład – kierowca autobusu obraził pasażera. Komentarz:
„PROPONUJĘ -DLA TEJ BIEDNEJ I UCISNIONEJ GRUPY-JAKĄ MIENIĄ SIĘ TZW. RODOWICI WARSZAWIACY-UTWORZYĆ GETTO I DOPROWADZIĆ ZUPEŁNIE DARMOWY GAZ DO ZASILANIA KUCHENEK- SARIN...Skończy się to wieczne "kwękanie" jacy to oni biedni, że im sie tylko wszystko należy, ze są tacy wspaniali "fabrycznie" mimo, ze nie osiagnęli zupełnie nic w swoim zalosnym i pustym życiu...”. Oczywiście równie cięte riposty z drugiej strony.

A na koniec typ „uświadomiony”. Przy każdej nadarzającej się okazji otwiera oczy Polakom.  Wzywa do obudzenia się, poznania prawdy, wyjściem z matrixu. Dzięki niemu dowiadujemy się jak rzecz się ma naprawdę. I tylko spisek Żydów, hodowców fretek, tureckich Derwiszów i znienawidzonej PO nie pozwala mu rozwinąć skrzydeł i głosić swej prawdy publicznie. Od czego jest jednak internetowe forum?
Przy okazji marszów niepodległości, które tradycyjnie kończą się burzliwą dyskusją środowisk narodowo-patriotycznych ze środowiskami lewicowo-obywatelskimi, pojawiło się wiele ciekawych spostrzeżeń, ot chodźmy takie:
„Z niepodległości Polski zostały nam tylko marsze i biegi . Autonomia Polska jest częścią / województwem , landem , stanem ....... nazwa do wyboru / Unii Europejsów nazywanej potocznie Bolszewią Brukselską . Czyżby nasi nadzorcy z Patologii Obywatelskiej o tym nie wiedzieli że o NIEPODLEGŁOŚCI na serio nie może być mowy ?”.

Zgroza Panie… Zgroza… I tym optymistycznym agentem, a sorry, akcentem kończę i oddaję się rozpuście piątkowej. Pis.

wtorek, 30 października 2012

Już szatan się tu zbliża, już puka do mych drzwi...

Tematów masa, idiotyzmy mnożą się jak wściekłe kuny w agreście. Moją bezczynność na niwie walki o normalność wypunktował nieoceniony Huciak, który skarcił mnie za bezczynność. Działam zatem. Pozostawiając na boku tematy lekkie, jak in-vitro, aborcja i kolejne odkrycia w sprawie katastrofy smoleńskiej, postanowiłem zainteresować się dręczącą mnie od wczoraj kwestią ostatniej aktywności kościoła katolickiego (tak, z małej pisane). Otóż światli przedstawiciele kurii warszawskiej po raz kolejny oświecili mnie w temacie, który ja, maluczki zbagatelizowałem. Okazuje się, że nie pedofilia, lanie rodziny w wódczanym szale, czy swojskie katowanie psa jest w nadchodzących dniach zadumy i refleksji godne pochylenia się nad. Otóż nie! Zło czai się w najmniej spodziewanych miejscach, a szatan złowieszczo chowa się za niewinnymi z pozoru zabawami. Prawdziwy katolik bez trudu zgadnie, że chodzi o Halloween. A teraz spójrzcie na poniższ zdjęcie drodzy (acz nieliczni) czytelnicy:
 
Co rzuca się w oczy? Dzieci te, nieświadomie.. Ale, ale, zacytujmy kurię: "Często praktyki okultystyczne kryją się pod pozorem zabawy "przekupywania duchów", do której zaprasza się dzieci, młodzież i dorosłych. Korzenie (Helloween) związane są z pogańskimi obchodami święta duchów i z oddawaniem czci celtyckiemu bogu śmierci. - Anton Lavey, twórca współczesnego satanizmu, stwierdził, iż noc z 31 października na 1 listopada jest największym świętem lucyferycznym. Mają wtedy miejsce wzmożone liczebnie akty przemocy o charakterze okultystycznym. Kościół otwarcie sprzeciwia się takim praktykom - podkreśla kuria metropolitalna.".

Z oczu opadły mi łuski. Więc Jaś (4 l.), Zosia (5 l.) i Marylka (4 l.) promują okultyzm i praktyki magiczne! Nieświadome dzieci, chodzące na pasku przebiegłego lucyfera... Na szczęście kuria rządzi, kuria radzi, kuria nigdy ich nie zdradzi.

Idąc za tym przykładem sam postanowiłem poszukać magii i okultyzmu wokół nas. I od razu przyszedł mi na myśl obyczaj święcenia jajek wielkanocnych. Czy przypadkiem to nie wywodzi się wprost od pogańskich obyczajów? No najwyraźniej nie. Magii i okultyzmu na próżno też szukać w praktykowanym przez kościół egzorcyzmowaniu. Spójrzmy na dowód poniżej. Faktycznie, ja tam magii nie widzę:
Al e może się czepiam. W końcu nie dostąpiłem łaski wiary i niewiele rozumiem, a chłopski rozum jak wiadomo nie jest w stanie zgłębić niuansów wiary.

Tyle, że ostatnio kościół, miast wypowiadać się na temat krzyża, cnoty ubóstwa i miłosierdzia, zaczyna wchodzić na poziom szkoły podstawowej. Watykan grzmi za każdym razem, kiedy wchodzi na ekrany kolejny film z Harrym P. Powienien iść za ciosem i stworzyć indeks pozycji zakazanych. Mam swoje kandydatury:

1. Pan Kleks - stary ramol, który wykazuje podejrzane zainteresowanie młodzieżą w wieku szkolnym.
2. Alicja w krainie czarów (już sam tytuł pokazuje czego to promocja) - za wprowadzanie się w narkotyczne stany i jedzenie psychoaktywnych substancji (że nie wspomnę o gadaniu ze znikajacym kotem i upalonym opiatami robakiem)
3. Mały książe - rozmawia z różą, lata po gwiazdach, a na jego planecie nie ma ani jednego kościoła!
4. Opowieści z Narnii - dzieci przechodzą przez szafę do świata gadających zwierząt. W Biblii tylko wąż gadał, więc z tym Lwem to bluźnierstwo.
5. Smurfy - homoseksualna, hipissowska komuna - jedna smurfetka (pewnie lesbijka) i 99 facetów - ohyda, zwłaszcza, że na terenie wioski nie ma seminarium duchownego ani nawet zakładu karnego które uzasadniałoby taki parytet.
6. Na koniec wyjątkowo podła bajka - Muminki. Włóczykij hołdujący życiu na kocią łapę, ale najgorsze Hatifnaty! Podłe stworzenia czczące pioruny i wyglądające tak, że nawet Buka musi ściskać zwieracze. Mama Muminka co prawda zgodnie z nauką kościoła siedzi w kuchni większość czasu, ale Tata już podejrzany - nie dość, że jara, to jeszcze koleguje się z Paszczakiem, który jakieś zioła zbiera (napary magiczne?). Ale najgorsze te pomioty szatańskie. Te Hatifnaty...
Oto dowód:

I na koniec jeszcze o promocji. Ksiądz, który wykonuje czary mary, czyli egzorcyzmy nad opętanymi, skomentował w sposób subtelny jak na duchownego przystało, że Nergal promuje (tak, to ostatnio słowo klucz) wyuzdane praktyki satanistyczne.

Jako człowiek, który na studiach czytał między innymi Markize De Sade, mogę bez zbędnej skromności powiedzieć, że o wyuzdaniu sporo przeczytałem. I patrzę na tego satanistę w wersji super-light,
0% tłuszczu i tylko 2 kalorie i zastanawiam się, czy wytaczanie armaty antysatanistycznej na takiego pikusia to jednak nie przesada. Jeżeli kościół będzie miał tylko takich przeciwników, to faktycznie przyjdzie czas, kiedy uosobieniem zła będzie czarodziej z Hogwartu...

środa, 12 września 2012

Szambem po gałach - nowy program rozrywkowy



„Tłum najbardziej lubi tę rozrywkę, gdy szcza się na zwłoki gryząc grdykę” – przynajmniej tak śpiewa Kazik. I tu wypada się pochylić nad jakością szoł, które kształtują nasz naród zgłodniały rozrywki. Uważam, że telewizje zatrzymały się wpół kroku. Wprawdzie można znaleźć perełki w rodzaju „Pamiętników z wakacji” i kultowego (wszystko co ma powyżej 137 lajków od razu jest „kultowe”) mięsnego jeża, ale to za mało! Prawdziwy widz, weteran, znający 4 różne talent szoł, na to się nie da nabrać! Co prawda ostatnio programy te ograniczają się do promowania jury, składającego się z ekscentrycznej podstarzałej artystki, obowiązkowego pedzia i „pana merytorycznego”, ale zwykłe mieszanie z błotem upośledzonych artystycznie, niedoszłych artystów spod Grójca już nie wystarcza. 

 Krew ma się lać, bo jak coś jest amelinowe, to tego nie pomalujesz i koniec! Przytaczam streszczenie jednego z odcinków, które gdyby zostały wyemitowane, z pewnością na trwałe zagościłyby na antenach i w sercach Polaków.





W programie „Szambem po gałach” gościły dziś prawdziwe sławy. Najpierw doszło do starcia Janiny Ochojskiej o kulach i Janusza Korwin-Mikke o przekonaniach światłych. Początkowo Janina dzielnie się broniła, wykorzystując znacznie większy zasięg, ale Janusz dzielnie chwycił zębami gumową końcówkę kuli i brawurowo ją wyrwał. Przystąpił do ataku z głośnym okrzykiem „Śmierć lewackim kurwom”, ale nie zauważył pięknie wyprowadzonej kontry (drugą kulą), która trafiła go w wąs i pozbawiła lewej jego części. Dla zebrania sił sięgnął po wspomaganie. Wyciągnął fajkę i pyknął, cały czas patrząc spode łba na przeciwniczkę. Nie był jednak świadom, że Janusz Palikot, w przerwie na make-up, upchał do fajki tajemniczego ziela. W wyniku wziewnego przyjęcia sporej dawki THC, dzielny pogromca paraolimpijczyków wywinął orła i zawisł na linach. Niepełnosprawni vs Korwin 1:0. 


Następnie przenieśliśmy się do hali mirowskiej, gdzie o tytuł największego drewna polskiej kinematografii walczyły Natasza Urbańska i Marta Żmuda-Trzebiatowska. Bój to był epicki. Panie co i rusz atakowały minami mającymi emitować emocje. Skład sędziowski w obawie przed konsekwencjami zdrowotnymi był wymieniany co 15 minut. Natasza zaczęła z wysokiego C – zagrała strzelanie z CKM z filmu „Bitwa Warszawska 1920”. 


Na ripostę Marty nie trzeba było długo czekać – zagrała scenę przerażenia z filmu „Hans Kloss”. 


W tym momencie jednemu z sędziów puściły zwieracze. Napięcie w powietrzu było tak silne, że zaczęły pojawiać się ognie świętego elma. I nagle, niczym dąb wrzucony do składu z porcelaną pojawił się Steven Seagal, który pokonał obie zawodniczki śmiertelnym spojrzeniem, które grał we wszystkich filmach.  

Spojrzeniem, które mrozi krew w żyłach największych zwyrodnialców i posłanki Sobeckiej. Podobno mnisi z Shaolin nazywają je „Wkurwione spojrzenie makaka, któremu przerwano kopulację”. 


W ostatniej części programu przeszliśmy do konkursu – która gwiazda najszybciej rozbroi niewybuch znaleziony podczas kopania metra warszawskiego. Na pierwszy nomen omen ogień poszła Natalia Siwiec, mis kibiców Euro 2012. Zdołała wprawdzie odpalić palnik, ale w trakcie próby przecięcia łuski doszło do zapłonu i została zdyskwalifikowana. Od tego momentu krater jaki powstał na rondzie w Jaktorowie, gdzie kręciliśmy program, został nazwany jej imieniem.

Na koniec niespodzianka tygodnia, czyli „wykopki”. Świeżo wykopane ciało jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej zostało zbadane przez zespół Antoniego Macierewicza, w składzie:  słynny speleolog z USA, naczelnik urzędu skarbowego Radom centrum, gość, który mówi po rosyjsku i przedstawiciel Radia Maryja przez skype. Ustalono bez żadnych wątpliwości, że zgon nastąpił w wyniku utonięcia, co rzuca nowe światło na przyczyny katastrofy. Jedna z nich mówi, że mogło dojść do eksplozji rury z wodą w ścianie i skierowania przecieku w kierunku otwartych ust ofiary, która właśnie wymawiała słowo „Bolek”. W przyszłym tygodniu śledczy zbadają między innymi ślad „norweski” oraz hipotezę o tresowanych mewach przenoszących ładunki wybuchowe. Zbadany zostanie również trop jednego z widzów z Kirgistanu, który wszedł w posiadanie nieostrej, ale wiele mówiącej fotografii, która z pewnością musi zostać zweryfikowana:



Do widzenia i zapraszamy na kolejne odcinki „Szambem po gałach”.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Kłamstwo smoleńskie na wakacje nie jeździ!


Nurtuje mnie od jakiegoś czasu kwestia ile procent Polaków jest zidiociałych. Czy jak jadę tramwajem to co dziesiąty pasażer jest debilem, a może co piąty? Ostatnio stoję sobie na przystanku zachowując się tak przeciętnie jak tylko mogę. Po chwili widzę lekko zgarbioną, acz żwawą staruszkę drepczącą w moim kierunku. Gdy zrównała się ze mną, łypnęła okiem i śmig na tory (na szczęście nic nie jechało). Lekko skonsternowany patrzę, a ona łapie stary kołpak co między torami leżał i do kosza go wrzuca z tryumfem wypisanym na pomarszczonej twarzy. 

Ciekawa inicjatywa zdążyłem pomyśleć, a w międzyczasie prospołeczna staruszka już śmiga po foliową torebkę. Tym jednak razem, w moim kierunku się skierowała. Kiedy była pół metra ode mnie, z przejęciem spojrzała mi w twarz i teatralnie oznajmiła: „chamy noszą twoją twarz!”, poczym pomknęła przez jezdnię (na czerwonym) i zniknęła mi z oczu. Właściwie to nie wiem, czy powinienem czuć się obrażony, w końcu jak jakiś cham nosi moją twarz, to mnie osobiście to nie dotyka. 

Zastanawiałem się również, czy był to wyraz przekonania, że symbolicznie odpowiadam za śmieci leżące między torami. Od rozmyślań o mało mózg mi się nie zagotował, bo przyznać trzeba, dość nietypowa to sytuacja. Doszedłem na koniec do wniosku, że babci po prostu siadło na dekiel i poluzowane klepki ponoszą za to odpowiedzialność. 
 
Jednak mój ulubiony typ przygłupa to Krakowsko-Przedmieściowy Krzyżowiec. Ostatnio brałem udział w biegu powstania, którego trasa wiodła Krakowskim i zakręcała w Karową. Kiedy biegacze w liczbie 5.000 przebiegali obok Pałacu, przez chwilę brali udział we mszy świętej. Pod składanym przenośnym krzyżem (pomysł na biznes – mobilne krucyfiksy!) stała grupa pod wezwaniem ojca Rydza i odprawiała mszę polową. 


Część z moherowych obrończyń moralności odłączyła się nawet od głównej grupy i stanęła obok drogi. Nie po to, żeby kibicować, ale oskarżycielsko pod adresem biegaczy gesty wykonywać. Egzorcyzowali biegnących małymi krzyżykami i palcami ułożonymi w znak Victory. Nie wiedziałem czy przez to szybciej pobiegnę, ale wzruszyłem się tą troską o moje sumienie, więc na zachętę krzyknąłem do nich: „chodźcie z nami”, co spowodowało skierowanie oskarżycielskiego Jezusa na krzyżu w moją stronę i wzrok bazyliszkowy odprowadził mnie aż do Karowej. Na moje nieszczęście ten szyderczy jak się okazało okrzyk zainspirował kilku innych zdemoralizowanych antychrystów, którzy również zaproponowali moherowym oddziałom udział w biegu. Profanacja i zgorszenie...

Upór z jakim krzyżowcy wystają przed Pałacem Prezydenckim Komoruskiego jest inspirujący. Gdyby tak wykorzystać jakoś tę energię... Ale, ale, cóż to? W ostatnią sobotę wziąłem synka na spacer i postanowiłem pokazać mu jak wygląda prawdziwy Polak-Katolik, bo w domu nie ma w tym względzie właściwych wzorców. Już miałem wziąć go na ręce i zanieść pod namiot Solidarnych 2010, a tu wtopa! Nie ma ani mobilnego krzyża, ani mszy, ani nawet gościa z megafonem, który żąda dymisji Donalda Tuska! Do kroćset zakrzyknąłem! Tak się nie godzi! 

Wakacje sobie zrobili? Odkrycie prawdy nie ma wakacji!  Jak tam można na urlop nad morze wyjechać, skoro kłamstwo Smoleńskie ma się w najlepsze, a w Pałacu zasiada kondominiarz rosyjsko-niemiecki! Żądam więc powrotu namiotu, krzyża i gościa z megafonem! Co tam ja? Tysiące turystów, którzy do fotografii pozowali, podpisy pod wnioskiem o międzynarodową komisję składali jest oszukane. Krzyżowcy stać mieli całe lato. Mieli jesienną zawieruchę przetrzymać, mróz srogi miał ich nie złamać. A tu wakacje? 

Poprzyjcie mnie zatem i wysyłajcie maile na nowy ekran (swoją drogą uwielbiam czasem poczytać to co tam wypisują) i może krzyż wróci!
Do boju! 
P.S. podobno obraz wyraża tyle co tysiąc słów. Nie wiem czy to prawda, ale zamieszczam 2 obrazy, które pięknie ze sobą korespondują:

piątek, 20 lipca 2012

Zakazać wszystkiego, nie będzie niczego!


Piątek, piąteczek, piątunio. Piwko w lodówce nabiera właściwej temperatury, jeszcze tylko parę godzin i relaks. A jak piwka zabraknie, to się myknie na stację i zakupi. I naraz czytam, że jakiś geniusz z senatu wymyślił, żeby zakazać sprzedaży alkoholu na stacjach, co zmniejszyć ma ilość pijanych kierowców (zapewne o 95%). Bo jak wiadomo, nie ma jak podjechać pod stację, zatankować auto, później zakupić czteropak i pierdolnąć na dalszą drogę. 

 Ileż to razy widuje się kierowców przed odjazdem od dystrybutora, którzy spokojnie dopijają browar, lub wręcz koniaczek, zanim zapuszczą silnik i ruszą zrelaksowani w dalszą drogę. Ileż to dziatek niewinnych prosi swojego rodziciela: „Tatusiu, możemy już jechać, siusiu mi się chce” i słyszy „Zara synek, tatuś tylko dopije piwko. Jak dobrze, że mógł je kupić na stacji, bo inaczej w poszukiwaniu monopolowego czynnego całą dobę jeździłby pół nocy”. Reasumując, nie ma jak piwko za kółkiem.  W ramach dygresji, wpadłem na rewolucyjny sposób, żeby zmniejszyć ilość wypadków o 99%! Mianowicie, ograniczyć prędkość do 20 km/h i ustawić załadowane fotoradary co 25 metrów. Problem solved.

 


Nie przyjdzie patafianom z senatu do głowy, że 90% klientów kupujących piwko to imprezowicze niezmotoryzowani (kupuję często to wiem), którzy to na imprezę, to na drugi dzień zapasy czynią.
A zapasy czasem trzeba robić, bo co i rusz jakaś prohibicja, bo przyjeżdża Papież, prezydent Obama albo wójt Parczewa...
A jak akurat nikt nie wizytuje i nie trzeba ograniczać spożycia, to w kalendarzu trafia się jakieś święto kościelne i Państwo pod ogonem ma, że ja ateista i bezbożnik. Dzień Święty święcić mam i koniec. Nadchodzi więc  Matki Boskiej Zielnej/Wodnej/Bolesnej/Nieustającej/Czarnej/Zielonogórskiej (niepotrzebne skreślić), kiedy okazuje się, że jedynie elektroniczne drzwi  stacji prowadzą mnie w świat butelkowo-puszkowego ukojenia.


 
Inaczej w skwarze lejącym się z nieba musiałbym kompot ze śliwek z obrzydzeniem siorbać, lub też herbatą z cytryną poty wywoływać. Ewentualnie jak człowiek z marginesu, na mecie w kance piwo ciepłe ukradkiem kupować, narażając się na szykany prawdziwych Polaków.
Proszę więc panowie senatorzy, skoro sami nie pijecie, nie palicie i nie łajdaczycie się, nie odbierajcie prawa do tego innym. Bo jak się zdenerwuję, to zbiorę chyżą grupę, wejdę do parlamentu i zakażę wam słuchania mszy niedzielnej w tv, bo ja nie słucham i mnie to do pasji doprowadza (tu pozdrowienia dla przygłuchych sąsiadów z góry).

Bo gdzie tu logika, że abstynenci w sprawie alkoholu warunki dyktują, stare baby z transparentami przeciw in-vitro biegają, a dziady protestują przeciwko aborcji. Dotyczy was to kołtuny o mózgach przez parafie wypranych? Ano nie dotyczy. To, o ile wam to krzywdy nie wyrządza, to spadówa. Bo jak się zaczniemy ograniczać wolność innym, bo nam się coś nie podoba, to skończymy w państwie totalitarnym, a to już śmieszne być przestaje.
Inna sprawa, że jak bym został dyktatorem, to hipsterów w kamasze kazałbym brać, wystawiał mandaty za skarpetki i sandały i stanowczo zadekretował ładną pogodę w lato nad Bałtykiem. Ale to już zupełnie inna historia...