środa, 27 marca 2013

Z Polski wyjechać, to przestać się dziwić.

Jeśli powiedzmy, nigdy nie jadłem małpiego móżdżku w restauracji, to jako człowiek posiadający kilka zwojów nerwowych więcej niż koń, wejdę ukradkiem w google i poszperam trochę jak się to robi. A jeśli krępuje mnie brak znajomości korzystania z kabiny prysznicowej w hotelu, to poproszę obsługę, żeby mi wytłumaczyła, uprzednio wdziawszy coś na siebie, by nie zostać posądzony o próbę molestowania seksualnego. Tym bardziej zdziwił mnie więc obrazek na jaki natknąłem w jednym z włoskich hoteli. Po dniu szusowania na stokach schodzę do hotelowej sauny, przepisowo owinięty ręcznikiem. Pod ręcznikiem, przepisowo jestem w stroju Adama (tego z raju, nie mojego szwagra, żeby nie było, że chodzę w jego rzeczach do sauny). Otwieram drzwi i owiewa mnie gorące powietrze zapowiadające relaks i obfite wydzielanie potu. I nagle spotyka mnie nielicha niespodzianka. W środku siedzi 8 osób odzianych w stroje kąpielowe. Część na ręcznikach, część mokrym dupskiem opiętym w neopren, mocząc ławki. I oczywiście dyskusja na cały głos o tym kogo boli kostka, czyj kot ma czyraka i standardowo jak to Heniek wczoraj się spił i lał z balkonu. Później wychodzą z sauny i unikając spłukania zimną wodą część wyszła do strefy relaksu. W celu uniknięcia bliższych kontaktów z rodakami znad Wisły musiałem zmienić godziny wizyt w nazywanym nieco na wyrost hotelowym spa. Niosąc kaganek oświaty, dla fanów gumowych kąpielówek – schemat poniżej:



 Nie sposób jednak nie zadać pytania, czy ciemna masa nie mogłaby czasem dokonać niebywałej pracy umysłowej i sprawdzić zasady korzystania z sauny? Ja rozumiem, że darmowe skipasy (promocja ski-free week) ściągają w Dolomity turkmenbaszów z Grójca i szachów Krotoszyna, ale na wszystkie świętości, jak nie wiecie, to pytajcie.
Nie był to jednak koniec moich przygód z przedstawicielami elity polskich rentierów branży rolno-spożywczej. Wszystkich przebił niejaki łodzianin, który wyprostowany i z miną światowca chodził po spa w spodenkach sportowych-piłkarskich, oraz czarnej opasce uciskowej na łydce, przypominającej wielką podkolanówkę. Nasunęło mi to pomysł, żeby następnym razem wejść do sauny w trykocie, żabocie, albo minimalistycznie – zupełnie nago, tylko z maską konia na głowie. Poddałem się, kiedy uwagę zwróciła mi kobieta, która chwilę wcześniej referowała w saunie koleżance problemy z torbielą, czy innym kurestwem. Stwierdziła, że powinienem być cicho, bo mój szept może zbudzić śpiącą obok koleżankę. Zaniemówiłem. Cienia satysfakcji dostarczył mi dopiero widok jak następnego dnia podczas kolacji, idzie kuśtykając, po skręceniu na nartach nogi. Ogólnie rzecz biorąc, Polacy w hotelu wystawiali dość liche świadectwo znajomości zasad savoir vivre’u (nie wspominam o zaczepianiu kelnerek, traktowaniu z góry recepcjonisty itd.).


Polska jest w Europie tym, czym nasza reprezentacja w piłce nożnej. Ze smutkiem należy stwierdzić, że to opóźnione dziecko wśród dzieci normalnych. Jako Europejczyk wracałem z Włoch spokojnie prowadząc samochód przy użyciu tempomatu w celu redukcji spalania. Zmieniałem pas, żeby przepuścić mistrzów kierownicy w oplach zafirach, sam wyprzedzałem rodzinne melepety sunące niespiesznie prawym pasem. Tak było przez Włochy, Austrię, Niemcy, znowu Austrię i Czechy. Sielanka skończyła się po przejechaniu granicy RP. Zmysły wyostrzyły mi się jak lampartowi przed skokiem na gazelę. Wszak wszędzie mógł czaić się patrol polujący z suszarką na moje punkty karne i ciężko zarobione pieniądze. Co chwila modulowałem prędkość zwalniając czujnie przed fotoradarami i chyżo wciskając w podłogę pedał gazu po ich minięciu. Odebrawszy informację, że na katowickiej grasuje czerwona vectra z wideorejestratorem, każdy mijany samochód lustrowałem podejrzliwie, zwłaszcza jeżeli był koloru malinowego, czyli nie-wiadomo-czy-nie-czerwonego. Zbliżywszy się do skrętów w lewo lękliwie wypatrywałem ciągników, które w każdej chwili mogły wjechać mi na kurs kolizyjny i zmusić do sprawdzenia, czy moje hamulce podatne są na fading. Cudem dojechałem ze średnią prędkością zmniejszoną do wartości statku wycieczkowego po Wiśle. I zadałem sobie pytanie: czy tak się jeździ w Europie? Wolne żarty…


I jeszcze kwestia oznaczeń. Ja rozumiem, że znajomość topografii Polski jest niezbędna każdemu kto chce w towarzystwie uchodzić za człowieka renesansu. Ale dlaczego z Czech jadąc na katowicką nagle mam drogowskaz na Gliwice? Dlaczego będąc już w kraju nieoczekiwanie dowiaduję się, że nie jadę na Warszawę (dla niewtajemniczonych – stolicę), lecz na Korczowę. Przez cały odcinek do Piotrkowa zastanawiałem się na jaką cholerę mi informacja, że znajduję się na odcinku Gliwice-Korczowa. Jakiż jest sens tego podprogowego przekazu jaki stosuje wobec mnie Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad? Czy to nie odezwa, wezwanie: „Nie bądź lamusem, nie jedź do Warszawy! Korczowa czeka na Ciebie z otwartymi ramionami!”? Całe życie żyłem w nieświadomości istnienia Korczowy, ale łuski spadły mi z oczu. Byłem ślepy, a teraz widzę! Tylko sceptyczne spojrzenie mojej żony odwiodło mnie od tego by dać się porwać impulsowi i poświęcić 363 km na rozwikłanie tej frapującej zagadki. GDDKiA zatrzymała się jednak, by tak rzec, w pół drogi. Powinni dokonać rewolucyjnych zmian w oznakowaniu dróg. Banalną drogę na Kraków, można na przykład przemianować na „kierunek Miechów”. Zamiast na „Łódź”, kierować na „Poddębice”, a zamiast na „Białystok”, odsyłać na „Mońki”. Uciechy będzie co niemiara, a przy okazji człowiek odwiedzi wiele ciekawych lokalizacji!


A gdyby jednak miał problem ze zorientowaniem się, że właśnie przekroczył granicę kraju, gdzie mosty buduje się wzdłuż rzek, to pomocne będą stojące przy drodze reklamy. Setki formatów, kolorów, czcionek. Dowcipne niczym występy Abelarda Gizy, skrzące neonami jak Las Vegas, zniewalające prostotą bardziej niż mieszkania wyznawców minimalizmu! Dla każdego coś ciekawego. Co prawda by wyłowić z ich gąszczu pojedyncze sztuki trzeba zwolnić do 7 km/h, ale to niewielkie poświęcenie za możliwość obcowania z prawdziwą sztuką. Jak pusto i nudno wyglądałyby nasze drogi gdyby nie informacje o skupie europalet, producencie blachodachówki Sara i czyszczeniu szamb. Że też nasi sąsiedzi nie nauczyli się jeszcze jak złamać ponurą monotonię autostradowego pobocza? Uważam, że Polska może sta się światowym liderem w kwestii zagospodarowania wolnych obszarów okołodrogowych.


Na koniec perełka. Creme de la creme, faux pas i menage a trois, (z braku znajomości nie wypisuję innych francuskojęzycznych zwrotów), czyli wyznanie tygodnia.
Otóż w poruszającej rozmowie dotyczącej kondycji polskiego kina, niejaki aktor Karolak Tomasz, zdobył się na osobiste wyznanie. Przyznał mianowicie, że niektóre filmy, za udział w których wziął gażę, to mówiąc delikatnie szmiry. Ja bym mniej delikatnie powiedział, że to zawartości studzienek odpływowych lub też treść jelita grubego przeciętnego amerykańskiego czciciela McDonaldsa. Ale ad rem (kolejny zwrot w języku obcym!): pan aktor i właściciel teatru przyznał, że scenariuszy nie czyta przed udziałem w filmie. Stąd też nie wiedział, że film „Ciacho” i „Kac wawa” to dzieła o równej doniosłości co kolęda śpiewana przez człowieka z zaawansowanym zespołem Tourette’a (dla niewtajemniczonych – to ci, co raz na minutę  wrzucają w wypowiedź „Chuj! Kurwa!” i inne wulgaryzmy oraz rzucają przedmiotami, podrygując przytem). Stąd też, nasz polski David Craig nie wyczuł, że bierze udział kręceniu filmu dla rosomaków z porażeniem mózgowym. I samokrytycznie przyznaje, że powinien był wyczuć, a w filmie „Ciacho” zagrał, bo go przekonała charyzma reżysera Patryka Vegi (tego co ma fiksacje analne i uważa, że wyjmowanie z dupy różnych przedmiotów potrafi rozbawić do łez). I jak tu nie kochać tego kraju idiotyzmem płynącego? W Norwegii ten blog by nie powstał…

poniedziałek, 11 marca 2013

Granice śmieszności przekroczym

 Jeśli małpie uda się samodzielnie obrać banana, to ja małpie będę bił brawo. Jeśli jednak małpa siądzie w fotelu kierowcy i uruchomi silnik to ja powiem: „Uuu, małpa, nie szarżuj” i nie pozwolę jej prowadzić, bo jeszcze mi życie miłe. Tymczasem gość, który chce być premierem prawie 40 milionowego państwa chce mi zaimponować, że samodzielnie potrafi włączyć ustawiony na tablecie film. Innymi słowy, chce mi powiedzieć, że to, co potrafi zrobić Maciek z Klanu jest wyczynem intelektualnym, bo prezes nie jest z technologią za pan brat. Wszak konta w banku nie ma, kart kredytowych nie tyka, prawem jazdy gardzi, a tu nagle taki postęp. Samodzielnie film na tablecie uruchomić! Świat zatkało z wrażenia. Obciach? W kraju nad Wisłą to powód do dumy. Prezes pokraśniał jak dupa pawiana, że taki wyczyn mu się udał. I jeszcze ciepłym strumieniem udało mu się regulamin sejmu potraktować. Człowiek z Wazeliny Hofman chwalił, że prezes sam na ten przebiegły pomysł wpadł, co pokazuje, że Polak jest zaradny i jak chce system obejść to obejdzie. Brawo! Czekam teraz na pomysł jak wyrąbać urząd skarbowy w majestacie prawa.

Szydzenie z Jarosława przypomina trochę śmienie się z grubasów na siłowni – nie jest wielkim wyzwaniem, a i satysfakcja z tego niewielka. Ale do cholery! To jest gość, który ma szansę zostać premierem! Wyobrażam sobie, że jako premier jedzie na spotkanie z przywódcami innych państw. I taki dialog:

- Mr Prime Minister, what’s your email adress?
- Yes.
- Sorry? I’d like to send you an email.
- Yes. (nerwowo szuka tłumacza). Proszę powiedzieć panu premierowi, żeby mi wysłał listem zwykłym, ja w końcu nietechniczny…
W naszym kraju, brzóz płaczących i smoleńskich, jabłek czerwonych i krów gnojem powalanych, to może i tragedia nie jest. Że kandydat na 1 osobę  w państwie nie zna języków, nie rozumie nowych technologii, nie wie czy maryhułana jest z konopi i nie potrafi samodzielnie pojechać do sklepu autem? Normalka. Ale na arenie międzynarodowej ten leśny dziadek wygląda jak telewizor Rubin w sklepie z plazmami. Nie róbmy sobie jaj…

Zresztą formacja prezesa przynajmniej raz w tygodniu chyżo przekracza granicę śmieszności. Ostatnio na ten przykład, Parlamentarny Zespół ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski (bez kitu, jest takie coś!) poczuł się obrażony stand-upem Abelarda Gizy, który śmiał powiedzieć, że Papież jest człowiekiem i od czasu do czasu puści bąka. Skecz dowcipny, zwłaszcza w naszym zacofanym kraju, wyśmiewa niektóre aspekty religijnego fanatyzmu. Lecz dla rycerzy bez skazy herbu „Mściwy Rydz”, to mowa nienawiści i obraza uczuć religijnych. Zamiast wyłączyć program, nasze przedmurze chrześcijaństwa napawało się obrazą i dzień później do KRRiTV skargę wysmarowało. Gdyby istniała specjalna nagroda na idiotyzm tygodnia, to Pis by go wzięło z mety. Jest to też mocny kandydat do idiotyzmu miesiąca, bo do idiotyzmu roku konkurencja chyba zbyt silna.

Abelard poruszył jeszcze jeden ciekawy wątek. Że jak się słyszy o zamachowcu fanatyku religijnym, który postanowił obwiązać się wysoko-energetycznymi materiałami, to na myśl przychodzi nam turban, broda i „Allah Akbar” wypowiedziane tuż przed jebnięciem. I zasadniczo jest to prawda. O ilu słyszeliście zamachowcach katolikach? W którym autobusie zdetonował się gość krzycząc: „Alleluja i do przodu”? No właśnie… Ostatnio w Anglii zatrzymano kolejnych kandydatów do szybkiej drogi do raju i co? No, niespodzianka, każdy nazywał się Mohammad albo inny Ibn cośtam. Więc niechaj nie dziwią się goście w turbanach, że jak przechodzą przez bramkę lotniskową i zapiszczy to obsługa jakaś nerwowa się robi. To niesprawiedliwe, wiem, ale takie jest życie.

Skoro mowa o religii, warto też wspomnieć wypowiedź niejakiego księdza, profesora Franciszka Longchamps de Bérier. Ksiądz ten, o wypasionym nazwisku, zasłynął wypowiedzią, że dzieci poczęte In-vitro mają bruzdę dotykową, która co prawda jakimś wielkim defektem nie jest, ale jest faktem. Później powiedział, że zupełnie tego nie powiedział, bo chodziło o bruzdę dodatkową, a nie dotykową… Idąc tropem pana księdza profesora, chciałbym zauważyć, że Żydy mają wrodzone garbate nosy, a murzyni są od urodzenia czarni. Co prawda lekarze zamiast o bruździe mówią o bzdurze, ale skoro nie potwierdzają słów specjalisty od eugeniki, to znak widomy, że reprezentują i promują (modne słowo ostatnio) lobby żydowsko-masońskie. A jak już jesteśmy przy tym, że za wszystkim stoją Żydzi, to mały cytat. Cytat z listu do KRRiTV napisany ręką słuchacza katolickiego głosu w twoim domu: „Jeśli wykonacie polecenie rządzącej antypolskiej i antykatolickiej masońsko-żydowskiej mafii Tusk-Komorowski i nie przyznacie licencji na multipleksie 1 częstotliwości dla Telewizji Trwam sąd WiN wyda wyrok śmierci na odpowiedzialnych za taką decyzję. Termin - marzec 2013 rok. Po tym terminie nasz pluton egzekucyjny dostanie polecenie wyeliminować zdrajców Boga i Ojczyzny. Samochody pancerne, hełmy ani kamizelki kuloodporne nie wystarczą, mamy środki do wyeliminowania zdrajców". Ejmen madafaka.


Jedyne co mnie zastanawia to, co to ten sąd Win. W ostatni weekend brałem co prawda udział w sądzie win, a dnia następnego czułem się, jakby ktoś wydał na mnie wyrok, ale czuję, że chodzi o coś głębszego. Taki problem mam za każdym razem jak czytam jakieś dzieła niepokornych pisarzy prawicowych, sympatyków ojca dyrektora i fanów połowy bliźniaków Kaczyńskich. Taka na przykład Fronda, wiecznie mnie konfunduje. Bo człowiek czyta i sobie myśli, że to idiotyzmy. A później się zastanawia, że może on nie skumał, a to wcale takie idiotyczne nie jest. A może to jest tak idiotyczne, że udaje, że nie jest, a jest, tyle, że nie jest… Jakaś incepcja po prostu. No bo nie wierzę, że można po prostu napisać, że In-vitro jest grzechem z samego faktu, że mężczyzna by doprowadzić do inseminacji kobiety (tak subtelnie jest to ujęte), oddaje cześć znanemu biblijnemu zwyrodnialcowi – Onanowi. Mówiąc wprost, by występny lekarz umieścił nienarodzone dziecko (z bruzdą) w łonie występnej kobiety, występny mąż musi wytargać kapucyna. I wydaje się, że o to chodziło światłemu autorowi. Ale od razu człowiek wątpiący się zastanawia, czy jednak do zapłodnienia występnej kobiety trzeba drażnić jednookiego węża? A jak to żona z przeproszeniem zainicjuje ręcznie? A nawet wstyd powiedzieć, ale jeśli uczyni użytek ze swoich ust i w ten sposób pozyska to co chce, nie angażując w to Onana? Powiadam wam, Fronda jest skarbnicą ciekawych tematów do rozważań.

W zasadzie to zamiast pisać blog, osiągającego w porywach czytalność encyklik papieskich, powinienem stosować metodę studenta filozofii, czyli: Ctrl C, Ctrl V i wklejać co lepsze fragmenty z Frondy, leżąc na hamaku na tajskiej plaży. Mała próbka?

"(…)zwykła prosta babcia moherowa (z całą swą dobrocią, prostotą i piękną pobożnością) duchowo i personalistycznie jeździ Mercedesem, Lamborghini a nieraz już nawet jakimś laserowym pojazdem przyszłości; w Kościele duchowo "ubiera się lepiej niż <<u Prady>>"; Różańcem Św. wybiera najpiękniejsze klejnoty u "kupców Weneckich"; pomagając chorej sąsiadce odnajduje "drogę do nieba"."

To jest tak piękne… Ten kto to napisał to szermierz pióra, tytan przenośni i lewiatan talentu literackiego! Zapomniał tylko dodać, że duchowe Lamborghini ma tendencję do wypadania z drogi i rozbijania się na Żydzie, oraz obciera zderzakiem o ateistyczne świnie. Swoją drogą ta nienawiść do pejsowych braci w wierze, nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Czcić Żyda, który umarł na krzyżu i jednocześnie nieść transparent „Żydy raus”, jest czymś, co mój ograniczony umysł przerasta.

Przerasta go również zrozumienie tego, że na wybory chodzi powyżej 30% ludzi. Mówią, że to mało. Ja się dziwię, że tak dużo! Sens chodzenia na wybory zilustrowałbym w stylu Frondy, czyli subtelną i lekką dykteryjką:
Otóż, w pewnym włoskim miasteczku portowym, słynącym z dobrego wina, wyśmienitych owoców morza i szerokiej gamy cór Koryntu, doszło do strajku. Na uliczki zraszane morską bryzą, jak jeden mąż, wyszły wszystkie portowe kurwy i podniosły raban. Dość już tego, żeby nas alfonsi poniewierali – powiedziała przywódczyni, co spotkało się z aplauzem. Od dziś, same sobie alfonsów będziemy wybierać. Jak powiedziały, tak uczyniły. Kandydaci zachwalali swoje usługi, obiecywali znaczne ograniczenie lania po pysku, wyższe zarobki i opiekę medyczną. W końcu większość i roczny kontrakt zdobył alfons Wolf, który co prawda lał nieco więcej niż inni, ale za to nie był pazerny na kasę. I odtąd kurwy żyły długo i szczęśliwie, nie licząc tego, że do kolejnych  wyborów Wolf ograniczył im zyski o 30%, skasował wolne niedziele, a obiecana opieka zdrowotna objęła tylko te kurwy, które nie przekroczyły czterdziestki.


I tyle w sprawie wyborów. Na kolejne pójdę tylko po to, by na karcie do głosowania narysować kilkanaście penisów okraszonych wulgaryzmami. Tyle mam do powiedzenia zarówno partii rządzącej, jak i opozycji. Bo zbyt banalne jest powiedzenie, że żadna partia mnie nie reprezentuje. Jest znacznie poważniej. Nie dość, że każda partia traktuje mnie jak idiotę, obiecując to, czego nawet nie próbuje później realizować, to jeszcze ciągle mnie łupi i jeszcze bezczelnie mówi, że to dla mojego dobra. Mogę być kurwą, ale niezrzeszoną! Niech mi alfonsa przydzielą odgórnie, w końcu czy robi mi różnice kto mnie w pysk leje i kradnie większość zarobków?

Na koniec w lżejszym tonie. Niejednokrotnie dałem wyraz mojemu uwielbieniu do czytania komentarzy pod artykułami w sieci. Zazwyczaj są mało odkrywcze. Praktycznie wszystko jest winą PO albo Pis, a jeśli ma miejsce w stolicy, to słoików. Czasem jednak coś zaskakuje, prawie jak teorie komisji Macierewicza. Otóż jest taki artykuł o tym, że na do stacji metra przy stadionie narodowym docierać będą promienie słońca. Wydawać by się mogło, że to miła informacja. Nic bardziej mylnego. Oprócz tradycyjnie polskiego czarnowidztwa (deszcz z pewnością też dotrze i zaleje), jeden wpis wywołał żywą dyskusję. Dając upust manii cytowania w dzisiejszym wpisie, cytuję:
strach wejsc bedzie do tego metra. Prawde mówiąc mam autobus - przystanek blizej, cena ta sama. Po co mam dochodzic do stacji metra, schody itp itd. Wolę o niebo autobusem. Nieraz cos zobaczę i wysiadam, jak chcę. To metro nie jest mi do niczego potrzebne.
Dziękuję ci anonimowy użytkowniku za to, że wróciłeś mi wiarę, że jeszcze coś mnie może zaskoczyć. Ja też nieraz coś zobaczę i wysiadam, jak chcę. J