czwartek, 13 grudnia 2012

What would Jesus drive?

Jedynym przekazem jaki wyniosłem z lekcji religii, zanim zostałem usunięty przez nieprzejednaną panią katechetkę, było to, że nie wolno nasienia swego byle gdzie rozsiewać. Obsesja w zajmowaniu się moim (metaforycznie moim) przyrodzeniem i kwestiami płciowymi przesłaniała jednak nieco bardziej frapujące wątki.

Zostawiam więc problematykę walenia Niemca po kasku oraz drażnienia jednookiego węża, by dojść do rzeczy o fundamentalny znaczeniu (dojść, ha, ha, ha, ale gra słów, wprost wyborna). Chodzi mianowicie o świętą księgę. Biblia – spisany głos samego Boga. Niby każdy szanujący się wierzący czytać ją powinien z wypiekami na twarzy, zwłaszcza stary testament, który niekiedy dostarcza lepszych przeżyć niż filmy Tarantino. A jednak, z moich prywatnych badań, na reprezentatywnej grupie 7 znajomych wynika, że Biblia najlepiej prezentuje się na półce, a na szafce przy łóżku jakieś „Millennium” czy inne okropieństwa (u mnie ostatnio „Świt żywych Żydów” – polecam). Jeśli uważałbym, że Bóg zesłał mi swoje słowo, to bym zamiast się gapić w telewizor i wysiadywać w kościele, sięgnął raz na jakiś czas, żeby się czegoś dowiedzieć. A także (o zgrozo) poszedł do księdza, jakby mnie jakiś fragment szczególnie zastanowił - w końcu chrześlijanie zbierali się i rozmawiali i tym o co biega w słowie bożym!

O co chodzi? Może o to, że zawarte w biblii dobre rady i prawidła, w większości sprawdzały się, kiedy nasi przodkowie ganiali po górach za kozami. Współczesny katol (bo nie Katolik), interpretuje słowo boże jak mu wygodnie. Ale żeby! Co na to szef wszystkich szefów – Benedykt XVI? Jak się ma zdjęcie po lewej do słusznych skądinąd nawoływań pierwszych chrześcijan do życia w ubóstwie? O ile pamiętam, niejaki syn boży – Jezus, głosił pochwałę skromności i do Jerozolimy na ośle wjechał, a nie w lektyce niesionej przez niewolników? Jakoś nie bardzo widzę J’a jak mówi – no sorry, panowie i panie, ale przecz na ośle jechać mi nie wypada. Szykujta zatem wina przednie, mięsiwa pożywne, oliwki i ser, by godnie mnie podjąć. Ino chyżo! I po co pancerna szyba odporna na strzał z bazooki? Opatrzność boża jak widać dość słabą ochronę zapewnia najwyższemu po Bogu na stolcu Piotrowym? Bitch please…


Albo z innej beczki. Jak to jest, że Jezus, spogląda na nas z obrazów, wyglądając jak potomek Skandynawów? Nie jestem antropologiem, ale jak patrzę na przekazy z Jerozolimy i okolic, to mi się w oczy by rzucił blondyn z długimi włosami i jasną cerą. A tam same jakieś takie ciemne twarze patrzą, a co najmniej połowa nosem semickim mnie deprymuje! Albo fałsz, bo wiadomo, że telewizja kłamie, albo, o rany, nie wiem, czy się ośmielę to powiedzieć: Jezus był Żydem po matce, ciemnej karnacji i z nosem, który młodzież z ONR od razu by rozpoznała. No, no… za takie poglądy, to by mnie obrońcy wartości chrześcijańskich z Krakowskiego Przedmieścia tak pobłogosławili krucyfiksami, że na OIOM’ie bym pokory nabierał. Jakże więc zdaniem kongregacji do spraw wybielania Jezusa było naprawdę?

Ciekawą lekturą, która Biblii się tyczy jest „Rok z życia biblijnego” niejakiego A.J. Jacobsa. Co prawda autor ma styl pisania egzaltowanego świadka Jehowy, ale sam przekaz bardzo ciekawy. Łobuziak ten mianowicie, czytuje biblie (różne wydania), wyławia z nich przepisy na życie i wciela. Od zakazu siadania na tym samym miejscu co kobieta, po post. Czasem mądrzej, czasem głupiej. I tu dochodzimy do puenty. Choć wyśmiewanie biblii jest równie łatwe co zawody sprinterskie z dziećmi z zespołem downa, to można w niej znaleźć naprawdę mądre rzeczy. Wspólne zresztą wszystkim religiom i nie-religiom od buddyzmu po animizm. Pracuj nad sobą, przede wszystkim! Rusz dupsko, pomóż komuś potrzebującemu, a nie ganiaj jak małpa po heroinie z krzyżem i wyzwiskami na ustach. Bo jeśli koniec świata w końcu nastąpi i sąd boży ku mojemu przerażeniu się rozpocznie, to mam tylko nadzieję, że nie trafię w piekle do sektora katolików smoleńskich. No bo to by było już przegięcie.

Na zakończenie, świąteczne zdjęcie Ojca Świętego, który nie jest ani ojcem (choć, kto wie?), ani nie jest świętym (to akurat wiadomo). A teraz tylko opublikować i czekać na komentarz niezmordowanego katolika M. który nie przepuści okazji, żeby mi nie wytknąć płycizny poglądów i marnowania talentu na obrażanie ludzi wierzących. Peace.

1 komentarz: